Istotny sens podróżowania

Nie tak dawno temu w jednej ze stacji radiowych słuchałem rozmowy dwóch znawców podróżowania.

Aktualizacja: 26.06.2015 21:48 Publikacja: 26.06.2015 01:02

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa

Panowie, najogólniej rzecz ujmując, narzekali na upodabniający się do siebie świat, co, rzekomo, miałoby mieć związek z coraz mniejszą motywacją do odbywania wypraw. Jednym z rozmówców był anonimowy dziś dla mnie dziennikarz, drugim Dariusz Fedor, redaktor naczelny magazynu „Kontynenty", reklamującego się jako „najlepsze pismo o podróżowaniu". Czy w istocie tak jest, sprawdzić nie mam szansy, bo po „Kontynenty" sięgnąć dopiero zamierzam, ale z pewnością zaprezentowane w rozmowie poglądy dadzą się obronić wyłącznie wtedy, gdy podróżnik (turysta?) wędruje z katalogiem TUI w ręku, z nosem przyklejonym do szyby klimatyzowanego autobusu, a jego perspektywa poznawcza nie przekracza poziomu krawężnika parkingu przy autostradzie.

Oczywiście daleki jestem od zarzutu, że redaktor Fedor tak właśnie podróżuje, niemniej rozważany przez niego pogląd, nawet okraszony stosownym excusez („ważne jest, jak się świat widzi"), nie jest najlepszą reklamówką prowadzonego autorsko tytułu. Oczywiście nie będę dyskutował z tezą o „postępującej konwergencji całej naszej sfery poznawczej", świat zachodni w istocie nader hojnie dzieli się swoją estetyką z egzotycznymi dotąd zakątkami, ale stwierdzenia takie jak powyżej pragnąłbym zostawić specom od naukowego opisywania rzeczywistości, pisarzom zaś, reportażystom czy nawet dziennikarzom chętnie życzyłbym więcej ciekawości i prostego zachwytu. Bowiem świat, jaki znamy, idzie w przedziwnych kierunkach.

A pana Dariusza Fedora zapytałbym, kiedy był ostatnio na przykład w syryjskiej Palmirze, bo jeśli dotąd tam nie trafił, to niedługo może być zbyt późno, by zobaczyć te cuda starożytnego świata. Oczywiście redaktor tam dziś nie pojedzie, bo Palmirę kontrolują wrogowie cywilizacji, więc jedyna szansa odpływa w niebyt. Najgorsze, że wraz z lokalnymi zabytkami. Nie tylko tam zresztą. Państwo Islamskie już zdążyło pokazać, jak się wysadza w powietrze zabytki starożytnej Niniwy. Wcześniej ich koledzy z Afganistanu pozbyli się za pomocą ładunków wybuchowych gigantycznych posągów Buddy w Bamianie. Co prawda naukowcy i filantropi rozważają szanse na ich rekonstrukcję, ale są one raczej marne. Z przykrością wypada pogodzić się z myślą, że posągi należą już do bezpowrotnie utraconego dziedzictwa ludzkości.

Jeśli redaktor „Kontynentów" w Palmirze już był, to możliwe, że nie trafił dotąd do Libii. Tamże właśnie, na zachodnim wybrzeżu, w Trypolitanii są dwie kolejne potencjalne ofiary wojujących dżihadystów. To dwa rzymskie miasta Sabratha i Leptis Magna, perły klasycznej architektury epoki dominatu. Ich nieszczęściem jest oczywiście fakt, że Rzymianie nie stosowali się do muzułmańskiego zakazu antropomorficznych przedstawień figuralnych, naszym zaś – że po Kaddafim Libia jest w stanie permanentnej wojny, która sprzyja wszelkiemu radykalizmowi, także religijnemu. Można się pocieszać, że oba miasta leżą relatywnie blisko stolicy, gdzie żołnierze ISIS raczej nie sięgają, ale żadne to pocieszenie, bo na wschodzie, gdzie są bazy islamistów, prowokują ruiny miast starożytnej Cyrenajki. Można je wszak wysadzić w powietrze w pierwszej kolejności.

Dreszczy można dostać, kiedy się pomyśli, że grupy związane z Państwem Islamskim mogą dojść do władzy w sąsiednim Egipcie. Tam dopiero jest co niszczyć! Cały Luksor to przecież nic innego jak wielka kolekcja zakazanych przez islam demonów. Noszą imiona Ramzes, Totmes i Ozyrys. Stoją w formie posągów i „kwitną" jako reliefy na ścianach. W formie malarskiej opatrzono nimi większość grobowców w Dolinie Królów. Dla nas to wielkie dziedzictwo ludzkości, dla bojowników Allaha przejawy zakazanych kultów.

Z tej perspektywy brutalna rozprawa armii z fanatykami nabiera jakiegoś sensu. Ale armia kiedyś przegra. Armie przecież zwykle przegrywają. Co się wtedy wydarzy? Kto powstrzyma radykałów? Jaki los czeka muzeum w Kairze? Jaka będzie przyszłość Kolosów Memnona w Tebach Zachodnich czy posągów Ramzesa w Abu Simbel? To, co było ratowane wielkim wysiłkiem ludzkości, może być wysadzone w powietrze przy użyciu kilku ciężarówek materiałów wybuchowych. Czy jesteśmy na to gotowi? Czy przewidzieliśmy takie przemijanie świata? Taką konwergencję? Czy mamy instrumenty, by jej zapobiec?

Boję się, że nie. Może być i tak, że redaktor Fedor tego wszystkiego już nie zobaczy. Na razie powstrzyma go strach przed radykałami. Ale potem może być dużo gorzej. Mam taki koszmar senny, który czasem wraca. Śni mi się, że nie mogę wrócić do mojej ukochanej oazy Siwa na Pustyni Zachodniej, gdzie w ruinach wyroczni Amona przetrwały ślady stóp Aleksandra, nie dlatego, że nie odnajduję drogi, lecz dlatego, że oaza zniknęła. Zapadła się w piaski Sahary albo wyparowała w ostrym pustynnym słońcu. Boję się tego snu, mając świadomość, że jest bardziej realny, niż mi się kiedyś wydawało.

Czemu to wszystko piszę, adresując bezpośrednio do redaktora Dariusza Fedora? Bo myślę sobie, że nie docenia, jak ważnym motywem podróżowania może być próba uchwycenia wzrokiem, myślą, uczuciem przemijającego świata kultury. Jak zarazem wielkim obowiązkiem piszących, reportażystów, dziennikarzy, poetów jest próba przeniesienia tego co zagrożone w przyszłość. A zagrożone jest wszystko. Nie tylko lodowce Kilimandżaro. Nie tylko selwa amazońska. Najbardziej zagrożone są arcydzieła rąk ludzkich, i to ze strony nas samych. Rasy, która tak często chodzi na manowce. Choćby tylko dlatego warto podróżować. I wydawać „Kontynenty", panie redaktorze.

Panowie, najogólniej rzecz ujmując, narzekali na upodabniający się do siebie świat, co, rzekomo, miałoby mieć związek z coraz mniejszą motywacją do odbywania wypraw. Jednym z rozmówców był anonimowy dziś dla mnie dziennikarz, drugim Dariusz Fedor, redaktor naczelny magazynu „Kontynenty", reklamującego się jako „najlepsze pismo o podróżowaniu". Czy w istocie tak jest, sprawdzić nie mam szansy, bo po „Kontynenty" sięgnąć dopiero zamierzam, ale z pewnością zaprezentowane w rozmowie poglądy dadzą się obronić wyłącznie wtedy, gdy podróżnik (turysta?) wędruje z katalogiem TUI w ręku, z nosem przyklejonym do szyby klimatyzowanego autobusu, a jego perspektywa poznawcza nie przekracza poziomu krawężnika parkingu przy autostradzie.

Oczywiście daleki jestem od zarzutu, że redaktor Fedor tak właśnie podróżuje, niemniej rozważany przez niego pogląd, nawet okraszony stosownym excusez („ważne jest, jak się świat widzi"), nie jest najlepszą reklamówką prowadzonego autorsko tytułu. Oczywiście nie będę dyskutował z tezą o „postępującej konwergencji całej naszej sfery poznawczej", świat zachodni w istocie nader hojnie dzieli się swoją estetyką z egzotycznymi dotąd zakątkami, ale stwierdzenia takie jak powyżej pragnąłbym zostawić specom od naukowego opisywania rzeczywistości, pisarzom zaś, reportażystom czy nawet dziennikarzom chętnie życzyłbym więcej ciekawości i prostego zachwytu. Bowiem świat, jaki znamy, idzie w przedziwnych kierunkach.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami