Pytanie tylko, czy widzowie będą chcieli oglądać e-kolarstwo, pozbawione przecież wspaniałych widoków i walorów krajoznawczych, które niosą tej dyscyplinie dodatkową wartość. – Moim zdaniem tak, bo ścigają się prawdziwi zawodnicy, wykonują prawdziwy wysiłek, nie jest to jedynie kontrolowanie wirtualnych postaci, jak w grach, typowych e-sportach. Symulacja jest całkiem wiernym odzwierciedleniem realnego ścigania. Oczywiście nie należy e-kolarstwa traktować jako lepszego. Nie przekonuję, że świat wirtualny jest lepszy, bo realny sport to też atmosfera, specyfika miejsca, pogoda, historia itp. Widzę przestrzeń dla obu rodzajów wyścigów: tradycyjnych i na aplikacjach, to będzie powszechne nawet po pandemii. Wirtualne wyścigi nie muszą być wtedy traktowane jako gorsze, jako substytut czy namiastka. Ekipy kolarskie mogą mieć zespoły ścigające się tu i tu – uważa Wojtyna.
Sceptyczny wobec nowego rodzaju kolarskiej rywalizacji jest Maciej Jeziorski, trener kolarstwa i dwukrotny zwycięzca klasyfikacji generalnej Pucharu Polski w kolarstwie górskim. – E-ściganie należy traktować jako zabawę i urozmaicenie treningów. Taka forma rywalizacji daleka jest od prawdziwych wyścigów, gdzie oprócz samego stosunku generowanej mocy do masy ciała liczy się coś znacznie więcej. Spryt, technika, taktyka, umiejętność poradzenia sobie w różnych warunkach atmosferycznych itp. To wszystko sprawia, że wyniki w świecie rzeczywistym są bardziej nieprzewidywalne. W dużej mierze właśnie za tę nieprzewidywalność kochamy sport. To się nigdy nie zmieni. Prawdziwe, pełne emocji wyścigi są tylko w realu – przekonuje.
Kolarstwo to dyscyplina od dekad borykająca się z nielegalnym wspomaganiem, dopingiem, głównie farmakologicznym. Ta bolączka przeniosła się wraz z kolarzami do świata wirtualnego. Nie chodzi tylko o to, że zawodnik może wspomagać się lekami, ale może także oszukiwać aplikację. Wystarczy, że na przykład zaniży deklarowaną masę ciała, co diametralnie podbije prędkość osiąganą przez niego w wirtualnym wyścigu. Aplikacje weryfikują jednak osiągnięcia kolarzy specjalnymi algorytmami, porównują je z poprzednimi wynikami (chodzi głównie o wskaźnik osiąganej mocy do masy ciała) i jeśli system uzna, że odchylenia są zbyt duże, gracz dostaje ostrzeżenie lub dyskwalifikację. Poza tym kolarze znają się z realnych tras i mniej więcej wiedzą, jakich wyników mogą się po sobie spodziewać. Elektroniczny doping jest jednak zagrożeniem, z którym ten rodzaj sportu będzie musiał się uporać, aby móc się rozwijać i stać poważną alternatywą dla tradycyjnych zawodów.
Wirtualna jazda, realny wysiłek
Trenażery są w kolarstwie od dawna, w ostatnich latach stawały się coraz bardziej zaawansowane, teraz ich sprzedaż wystrzeliła dzięki pandemii i rozwojowi aplikacji symulujących jazdę. – Od początku pandemii zainteresowanie trenażerami rosło z tygodnia na tydzień, aż do połowy kwietnia. Największy wzrost sprzedaży nastąpił w tygodniu, w którym wprowadzono stan epidemii. Na Allegro kupiono wtedy aż o 2500 proc. więcej trenażerów niż w tym samym okresie w 2019 r. Nasi klienci zdecydowanie zareagowali na brak możliwości uprawiania sportu na świeżym powietrzu – mówi Paulina Kazimierska z Allegro.
Bardziej skomplikowane trenażery interaktywne, które mierzą moc wytwarzaną przez kolarza i zmieniają opór w zależności od ukształtowania wirtualnego terenu, kosztują około 4 tys. zł. Te najtańsze to wydatek rzędu kilkuset złotych. Są też takie, które zmieniają wysokość przedniego koła, aby lepiej odwzorować podjazd. Sterowania rowerem w wersji szosowej jednak nie ma, choć w kolarstwie górskim jest tego namiastka – można przymocować do kierownicy telefon, który wyłapuje jej ruchy.
– Stosując się do zaleceń niewychodzenia i społecznej izolacji, często do treningów używam trenażera ze Zwiftem. Zwykły trenażer jest monotonny, w Zwifcie dodatkowo można się ścigać, co urozmaica trening. Może to być narzędzie do profesjonalnego treningu i zabawy. Jazdę na trenażerze i Zwifcie traktuję jako połączenie treningu i zabawy. Gdy pada, jest zbyt zimno, siadam na trenażer i bezpiecznie jadąc, wykonuję specjalistyczny trening. Krótszy, ale wartościowy, nie tracę dnia. Ściganie na aplikacji dodatkowo urozmaica trening, sesje startują co 10–15 minut i można rywalizować na żywo z kolarzami z całego świata – mówi kolarz torowy Wojciech Pszczolarski.
Jazda na trenażerze ma jednak pewne wady i ograniczenia, więc nie wszyscy są do niej przekonani. – W trakcie pandemii nie korzystałem z trenażera. Wychodziłem na zewnątrz, stosując się do zasad izolacji społecznej. Mieszkam w domu jednorodzinnym i mogłem wychodzić na treningi bez konieczności przebywania w miejscach publicznych. Treningi wykonywałem sam, na pustych drogach, z dala od ludzi i miasta – mówi kolarz górski Maciej Jeziorski.
Przy jeździe w miejscu nie ma oporu i chłodzenia powietrzem, gorsza jest wentylacja i szybko robi się gorąco. – Można pomagać sobie wentylatorem albo kamizelką ochładzającą, ale to nie to samo co uczucie rozcinania powietrza na zewnątrz. Poza tym mam wrażenie, że jazda na trenażerze jest trudniejsza. Gdy urządzenie dostosowuje się do obciążenia przy przechodzeniu np. z jazdy po płaskiej drodze w podjazd, te przejścia są gwałtowniejsze niż na zewnątrz. Poza tym nie da się „oszukać" trenażera i aplikacji – jeśli trener zaleci utrzymywać moc np. 300 watów, to w pomieszczeniu to „oszukiwanie" jest trudniejsze, bo urządzenie jest ustawione na zadaną moc – zaznacza Pszczolarski.
Zdaniem Jeziorskiego pedałowanie na trenażerze jest tylko imitacją prawdziwej jazdy na zewnątrz. – Jeśli mamy rower „przymocowany" do podłoża, praktycznie nie pracują nam mięśnie stabilizacyjne i korpusu. Nie kształtujemy techniki jazdy. Inaczej pracują mięśnie nóg podczas pedałowania: czworogłowe uda są bardziej obciążone, a mniej mięśnie pośladków i łydek. Jeśli porównać tę samą intensywność jazdy na zewnątrz z jazdą w pomieszczeniu, wyraźnie ciężej nam wykonać trening w pomieszczeniu. Dodatkowo utrudniona jest wentylacja, trudniej o chłodzenie, a znaczniej łatwiej o przegrzanie i odwodnienie organizmu – wyjaśnia Jeziorski.
Wspomniane wady nie oznaczają oczywiście, że korzystanie z takiego urządzenia jest błędem. – Wręcz przeciwnie, jazda na trenażerze niesie ze sobą wiele korzyści. Jedną z nich jest możliwość wykonania jednostki treningowej bardzo precyzyjnie. Brak ruchu drogowego czy skrzyżowań pozwala na skupienie się w stu procentach na zaplanowanym treningu. Czas jazdy na trenażerze wykorzystywany jest maksymalnie, ponieważ w przeciwieństwie do jazdy na zewnątrz pedałuje się bez przerw – wyjaśnia Jeziorski. Za treningiem na trenażerze przemawiają również bezpieczeństwo, oszczędność czasu, niezmienne warunki otoczenia – brak wiatru, możliwość ustalenia jednolitej siły oporu.