W kolarstwie wybuchła rewolucja, której spodziewano się od lat. Katalizatorem stała się pandemia. Ograniczenie możliwości wyjścia z domów, zakaz wchodzenia do lasów i organizowania imprez sportowych spowodowały, że kolarze zaczęli się ścigać wirtualnie. Jako jedna z nielicznych dyscyplina ta okazała się nieźle przygotowana na czasy powszechnej izolacji. Przy niesprzyjającej pogodzie kolarze od lat ćwiczyli na tzw. trenażerach – wytwarzających opór prostych urządzeniach za kilkaset złotych przystawianych do tylnego koła. Dzięki sprzężeniu ich z aplikacjami w smartfonie czy komputerze kolarze mogą nawet zdalnie rywalizować. W wersji podstawowej wystarczy już czujnik prędkości podpięty do koła zapiętego w trenażer oraz odpowiednia aplikacja. Program na podstawie informacji o użytkowniku – jego wzroście, masie ciała – oraz liczbie obrotów koła oblicza, z jaką prędkością ten się porusza i jaką moc generuje. Dzięki temu, choć jazda odbywa się w czterech ścianach, towarzyszy jej realny wysiłek. Na dodatek wszystko można dość precyzyjnie odwzorować w wirtualnym świecie.