Niech żyje epidemia!

Nic z tego, nie udało mnie się w święta wrócić do świata Forsyte'ów. Zamiast tego oglądałem stare filmy, wśród nich „Celebrity". Woody Allen pokazał w nim świat przerażający, świat, w którym równie ważna co senator jest otyła karlica akrobatka, rozhisteryzowana gwiazdeczka – nimfomanka czy dziennikarka od plotek i tylko stara pani Godella ma odwagę powiedzieć, że to absurd. Widzimy nasz świat. Taka wizja 22 lata temu bawiła i przerażała, a dziś? Dziś wszyscy wiemy, kim jest Kim Kardashian. Przyzwyczailiśmy się bardzo szybko, wzruszamy najwyżej ramionami, bo nie ma co kopać się z koniem i zawracać Wisłę kijem. Popłynęła na Gdańsk? Trudno, niech płynie. I tylko od czasu do czasu, gdy światem naszym coś wstrząśnie, pytamy czy to aby normalne?

Aktualizacja: 19.04.2020 16:32 Publikacja: 17.04.2020 18:45

Niech żyje epidemia!

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

To był wstęp, teraz uwaga: nie wypowiadam się co do sensowności majowych wyborów, nie wiem, czy da się je przeprowadzić, czy to rozsądne i wreszcie czy legalne. Ale ze wszystkich argumentów przeciwko wyborom jeden uznaję za wyjątkowo absurdalny – otóż wyborów nie może być, bo nie było kampanii.

Tak, w normalnych czasach czekamy na kampanię wyborczą i obserwujemy ją z zapartym tchem jak wielkie targowisko próżności, może trochę z niedowierzaniem, jak wtedy, gdy dowiadujemy się, że za T-shirt trzeba zapłacić kilka tysięcy złotych, bo to taka marka. Przyglądamy się tej kampanii, wysłuchujemy obietnic, nie pytając nawet, jak kandydat – zwłaszcza kandydat na polskiego prezydenta, który ma naprawdę skąpe uprawnienia – ma zamiar je spełnić. Bo to jak randka umiarkowanie urodziwej panny z absztyfikantem. Przecież ona też ma w domu lustro, ale posłuchać, że najpiękniejsza, że on jej gwiazdkę z nieba, i tak chce. W normalnych czasach tak to wygląda.

Ale czas jest dalece nienormalny i jakkolwiek nie wierzę, że epidemia zmieni nas trwale, to na moment, na tę jedną chwilę jakoś nas odmieniła. To nawet zrozumiałe psychologicznie – w czasach zagrożenia skupiamy się na tym, co naprawdę ważne. Każdy z płonącego domu, proszę wybaczyć drastyczne porównanie, najpierw wynosi śpiące dziecko, dopiero potem poroże jelenia, co to je zeszłej zimy w lesie znaleźliśmy. Instynktownie każdy z nas wie, co dla niego jest ważne. Wie to każdy z osobna i wiemy my, jako społeczność.

Pisałem już w tym miejscu, że na epidemii najbardziej zyskują Kosiniak i Netflix. Dlaczego? Bo najlepiej odpowiadają na potrzeby ludzi, a zupełnie niespodziewanie okazało się, że w roli prezydenta chcielibyśmy widzieć przywódcę. Bo tak, w gruncie rzeczy do tego sprowadza się posada głowy państwa. Na co dzień jest on nam, co tu kryć, niepotrzebny. Może sobie siedzieć na Helu lub w Wiśle, na narciarskim stoku lub przed telewizorem z kanałem sportowym, z drinkiem z palemką lub różańcem w dłoni. Potrzebujemy go dopiero, jak się coś zawali.

I teraz właśnie, a nie w sztucznych warunkach kampanii, widać, kim są w istocie pretendenci. Nowa nadzieja jest na etapie rozhisteryzowanego chłopaczka, który już czerwienieje ze złości i piszczy, a za chwilę rzuci się we łzach na podłogę i nie, on dalej nie pójdzie, a w ogóle to jesteście głupi! Nowa lewica chyba żałuje, że postawiła na faceta jak z reklamy pasty do zębów, którego uśmiech najmniej do obrazka wokół przystaje, a którego to uśmiechu właściciel nawet nie ukrywa, że ten grajdół to nie na jego ambicję skrojony. A mogli wybrać drwala, od którego przynajmniej jakaś powaga i siła emanuje.

Jest oczywiście przemiła Sophia Loren, ale ani to Sophia, ani Loren, ani prezydent. No ale miła jest, a w każdym razie była, zanim zaczęła się denerwować, że jej Budka – Sufler podpowiada. Pan Doktor był co prawda dotychczas obsadzany w drugoplanowej roli klasowego prymusa, który sam nie podejmował żadnej decyzji, ale miał tę zaletę, że zgadzał się na wszystko, co mu każą. Jednak na tym bezrybiu i on okazuje się całkiem pokaźną sztuką. Zgłasza się też pan, który chciałby wystartować tu w ramach programu „Pierwsza praca", on ma tu CV, polskie nazwisko, co u niego w partii nieczęste i chciałby się ustatkować. A prawda, jest jeszcze upajający się swym głosem kierownik karuzeli, który najładniej wypada na zdjęciach i tak się kręci, że zawsze jak telewizja do naszego cyrku przyjedzie, to on na pierwszym planie. A wy, drodzy państwo? Wy musicie tylko kupić bilety i odesłać je pocztą.

To był wstęp, teraz uwaga: nie wypowiadam się co do sensowności majowych wyborów, nie wiem, czy da się je przeprowadzić, czy to rozsądne i wreszcie czy legalne. Ale ze wszystkich argumentów przeciwko wyborom jeden uznaję za wyjątkowo absurdalny – otóż wyborów nie może być, bo nie było kampanii.

Tak, w normalnych czasach czekamy na kampanię wyborczą i obserwujemy ją z zapartym tchem jak wielkie targowisko próżności, może trochę z niedowierzaniem, jak wtedy, gdy dowiadujemy się, że za T-shirt trzeba zapłacić kilka tysięcy złotych, bo to taka marka. Przyglądamy się tej kampanii, wysłuchujemy obietnic, nie pytając nawet, jak kandydat – zwłaszcza kandydat na polskiego prezydenta, który ma naprawdę skąpe uprawnienia – ma zamiar je spełnić. Bo to jak randka umiarkowanie urodziwej panny z absztyfikantem. Przecież ona też ma w domu lustro, ale posłuchać, że najpiękniejsza, że on jej gwiazdkę z nieba, i tak chce. W normalnych czasach tak to wygląda.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie