Para wprowadza się do nienaruszonego przez bomby domu Stefana Luberta (Alexander Skarsgard), niemieckiego architekta, teraz już wdowca, któremu – miast wysłać go wraz z córką do obozu – pozwalają zostać i zamieszkiwać na strychu. Wybuch romansu pomiędzy niedawnymi wrogami, Brytyjką a Niemcem, to tylko kwestia czasu.

Reżyser „W domu innego" James Kent, chcąc stworzyć melodramat z krwi i kości, osadzony w świecie powojennej traumy, w którym nieustannie krzyżują się miłość i nienawiść, zbrodnie i kary, poczucie winy i brak zaufania, a także uczciwość i zdrada, daje publiczności zaledwie namiastkę płomiennej historii dwojga zakochanych, niejako na wzór pretensjonalnego harlequina. I tak, po pierwsze, nie sposób uwierzyć w uczucia bohaterów, którym zdecydowanie bliżej do wakacyjnego, młodzieżowego flirtu. Po drugie zaś, wszelkie deklaracje – polityczne czy moralne – konstruowane naprędce przez postaci, wydają się nazbyt powierzchowne i kliszowe, zwłaszcza gdy swą motywację czerpią z górnolotnego stwierdzenia, że koniec wojny otworzył rok zerowy, a więc wszystko można zacząć od nowa.

Czuć tu wyraźnie wpływ „Spotkania" (1945) Davida Leana, brytyjskiego klasyka melodramatu, ale różnica klas między tamtym dziełem a „W domu innego" również jest wyraźna. Bo w filmie Kenta fotogeniczni ludzie, ubrani w szykowne stroje, zostali zredukowani do roli ornamentów, pozbawionych właściwości i energii.

„W domu innego", reż. James Kent, dystr. Imperial – Cinepix

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95