Wątpliwości mnie jednak ogarniają, bo gdyby chodziło tylko o to, że ks. Henryk Jankowski donosił esbekom, to przecież żadnej sprawy by nie było. W końcu o historii kontaktu operacyjnego „Delegat" wiedziano od dawna i jakoś wszyscy przymykali oczy. Tak samo jak przez lata przymykali oczy na jego skłonności do mężczyzn, zwłaszcza młodych mężczyzn, a w latach 90. wiedziano o tym powszechnie. Na tyle powszechnie, że wiedziałem o tym ja, młody dziennikarz z Warszawy, który z ks. Jankowskim rozmawiał raz czy dwa i to tylko przez telefon.
Tu dodajmy, że jeśli było coś więcej niż i tak obrzydliwe stosunki z młodymi, ale w końcu dorosłymi chłopcami, to sprawa jest jednoznaczna. Nie ma dla pedofilii żadnego, absolutnie żadnego usprawiedliwienia. Jeśli prawdą jest to, co pisała prasa, że molestował, albo i gwałcił, dziewczynki, to brak słów na określenie tej bestii. Amen. Jednak – przepraszam, ale muszę to dodać – tego jeszcze nikt nie dowiódł, choć to właśnie wydaje się kluczowe.
Bo jeśli nie był pedofilem, tylko fatalnie się prowadził, to co? W końcu przecież – słyszałem i taką linię obrony – nie ma pomników bezgrzesznych aniołów bez skazy. Molestowanie młodzieńców jest obrzydliwe, ale w zamachu majowym zginęło, lekko licząc, czterystu w większości młodych chłopców, a przecież Piłsudskiemu pomniki stawiamy. Nie, oczywiście nie za zamach, ale pomimo niego. Albo jego antagonista, pan Roman. On tylko książki pisał, a że dał intelektualne usprawiedliwienie pałkarzom, miłośnikom gett ławkowych i prania studentów żydowskich po pyskach? No cóż, nikt nie jest doskonały, prawda? Nie za to wszak go cenimy.
W ogóle zwrot: „nie za to go cenimy", jest wytrychem bardzo poręcznym. Jeana-Jacques'a Rousseau cenimy nie za to, że każde ze swoich pięciorga dzieci, nie poznawszy nawet ich imion, odesłał do przytułku, w którym mało kto dożywał dorosłości. Nie, cenimy go za piękne traktaty pedagogiczne, za pasję, z którą przekonywał o konieczności poświęcenia się na rzecz dzieci. Cóż, drogowskaz nie kroczy drogą, którą wskazuje, prawda?
Tę linię obrony ks. Jankowskiego można ciągnąć w nieskończoność, przywołując dziesiątki rousseaupodobnych przykładów, ale argument, że „u was biją Murzynów" średnio się sprawdza w poważnej rozmowie. Jest więc inny poręczny argument – na podnoszenie zasług. Tych gdańskiemu kapłanowi nie brakuje i to trzeba odnotować. Tylko choćbyśmy naliczyli ich naręcza całe, to na końcu i tak stanie nam przed oczami skrzywdzone dziecko.