Pożyczać chcieli bez mała wszyscy. Sklepy, hurtownie, salony sprzedaży i supermarkety czekały z coraz bardziej atrakcyjną ofertą. Trudno było się oprzeć pokusom. Kredyty brali zwykli ludzie i przedsiębiorcy, ubodzy i milionerzy, wierzący i niewierzący. Wszyscy. Kłopoty zaczęły sie dość szybko. Zaległości w spłatach ratalnych rosły i rosły. Elastyczny i czujny rynek zareagował błyskawicznie. Wierzyciele z jednej strony i dłużnicy z drugiej zaczęli się bronić. Narodziły się firmy windykacyjne i antywindykacyjne. Trwają one na rynku do dziś. Robią interesy, zarabiają na udzielaniu pomocy swoim klientom. Oczywiście nie chodzi o to, by psuć im interesy i „robotę", ale o to, by wszystkie one działały w sposób absolutnie cywilizowany, pozbawiony agresji i dążenia do zniszczenia – nie tylko „procesowego" – przeciwnika.

Nie pożyczaj – dobry zwyczaj. To hasło sprzed lat brzmi w epoce liberalizmu i konsumpcjonizmu wręcz obrazoburczo, a może nawet antyrozwojowo i antypaństwowo. Nie da rady go dziś stosować. Ono jest martwe. Ale może warto pożyczać po prostu mniej. Tak, aby można było zwrócić na czas i z umiarkowanymi odsetkami. Warto przemyśleć taką możliwość i pożyczać rozsądnie. Nie tylko po to, by rosnące jak grzyby po deszczu firmy windykacyjne i antywindykacyjne miały mniej roboty. Przede wszystkim jednak po to, by zarówno wierzyciel, jak i dłużnik, mogli spać spokojnie i ... z czystym kontem. Tak więc chyba warto im życzyć dobrych snów.

Więcej szczegółów o rynku wierzycieli i dłużników w tekście  Michała Rączkowskiego „Firma antywindykacyjna to nie jest dobre rozwiązanie problemu".

Zapraszam do lektury także innych artykułów w najnowszym numerze „Biznesu".