Jednak – według nieoficjalnych informacji – frekwencja nie przekroczyła nawet połowy uprawnionych do głosowania, czyli Schetynę wybrało zaledwie kilka tysięcy członków Platformy. Pod tym względem historia zatoczyła koło. Gdy niemal dokładnie 15 lat temu – 24 stycznia 2001 r. – w gdańskiej hali Olivia odbył się spontaniczny zjazd założycielski Platformy, przyjechało ponad 4 tys. osób.

W Olivii tenorów było trzech, a każdy wnosił do nowego ugrupowania szczególną jakość. Donald Tusk – młodość, liberalizm i partyjne struktury, Andrzej Olechowski – gładką powierzchowność i dobry wynik w wyborach prezydenckich, Maciej Płażyński – wysokie notowania w „Solidarności" i elektoracie konserwatywnym. To ta synergia pozwoliła PO odnieść polityczny sukces.

Platforma Schetyny to blady cień tamtych czasów. W dzisiejszej PO jest za mało pełnokrwistych polityków, którzy wnoszą do partii szczególną wartość, a za dużo emerytów z ambicjami. Z politycznej trumny – i traumy – próbuje wyjść Bronisław Komorowski. Były prezydent wymyślił sobie, że stanie się patronem integracji opozycji i zbuduje blok przeciw PiS składający się z Platformy, Nowoczesnej i PSL, czego nie chce żadna z tych partii.

Odejść nie zamierza także była premier Ewa Kopacz. Właśnie z przytupem otworzyła konto na Twitterze, zapowiadając aktywną walkę z PiS. Tyle że dziś głównym sensem jej politycznej działalności jest rewanż na Schetynie, którego uważa za niegodnego platformianego tronu.

Powiedzieć, że Schetyna najął się na syndyka, byłoby jednak przesadą – Platforma jest największą partią opozycyjną, w dodatku rządzi niemal wszystkimi regionami i dysponuje budżetem przekraczającym 15 mln zł rocznie. Schetyna nie ma charme'u Tuska, ale jest twardym graczem, dla którego to spory kapitał początkowy. A partia – coraz mniej liczna i pogrążona w najpoważniejszym kryzysie w swej historii – wierzy, że nowy lider sprawi, iż czasy tak piękne jak w Olivii jeszcze powrócą.