Niezależna i uparta
- Jeszcze za moich telewizyjnych czasów mówiono, że mam żelazną rękę – wspomina Xymena Zaniewska. -To bardzo śmieszne, bo ja tak o sobie nie sądzę. Kiedy mi na czymś zależy, jestem po prostu konsekwentna. Aż do skutku. Odkąd moi rodzice się rozeszli, wychowywałam się u dziadków. Dziadek, inżynier rolnik, był prawdziwym poznaniakiem – człowiekiem szalenie solidnym, rzeczowym, bardzo dobrym fachowcem i – stuprocentowym mężczyzną, kimś na kim można było się oprzeć. Wszystkie te cechy starał mi się wpoić. I to jest właśnie mylone z żelazną ręką. Kiedy trzeba coś załatwić, potrafię dzwonić w to samo miejsce 25-30 razy w ciągu dnia. Korona mi z głowy nie spada. Na ogół po tych 30. Telefonach bastion pada. Konsekwencja i przekonanie, po prostu popłacają.
- Jest człowiekiem bardzo skomplikowanym – mówi Mariusz Chwedczuk. – Typowy Bliźniak, jeśli idzie o dwoistość natury. Bliźniak tylko częściowo przebywa na ziemi, reszta fruwa w powietrzu. Ale jest nadzwyczajnym, bardzo dobrym człowiekiem i fenomenalnym towarzyszem pracy. Polega to na tym, że nie ma miejsca na ulgi. Xymena ostro, surowo ocenia. Poza tym jak każdy Bliźniak, jest niesłychanie dynamiczna – to bardzo obligujące. Jej dynamizm i siła, chęć do tworzenia imponuje mi, bo – jako zodiakalna Panna – nie zawsze mam te cechy. Gdyby nie ona, robiłbym w życiu o wiele mniej.
- Kiedyś sekretarka w Teatrze Telewizji w moim imieniu obraziła przez nieudolność trzech wspaniałych profesorów Uniwersytetu – wspomina Adam Hanuszkiewicz. – Dostałem furii. Kiedy brałem oddech do następnego krzyku, usłyszałem spokojny głos spod pieca: „Taki ładny, a tak krzyczy" – to była Xymena. Zgłupiałem, tak mnie to trafiło. Pracowała w zakładach projektujących budowle. Kiedyś szef był wściekły, a jakiś dokument trzeba było podpisać natychmiast. Xymena weszła do niego, wrzasnął na nią. Nic nie mówiła, tylko spokojnie na niego popatrzyła. Nie wytrzymał: „Co pani tak na mnie patrzy?!". „Tak długo z panem pracuję, a nie zauważyłam, ze taki pan piękny". „Chwileczkę, niech pani usiądzie". Wyszła z podpisanym dokumentem. - Bardzo wcześnie musiałam zabrać się do zarobkowej pracy, bo moja rodzina, wysiedlona z Poznańskiego, była po wojnie bez środków do życia, mężczyźni zginęli, albo zaginęli – opowiada Xymena Zaniewska. – Zaczęłam pracować w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego, bo można tam było zarobić parę złotych. Później studiowałam, zgodnie z planem, architekturę, która nie zaspokajała mojej potrzeby rysowania mniej serio. Potem robiłam witryny w Modzie Polskiej. Tam zetknęłam się z modą. Wreszcie zaproponowano mi posadę głównego urbanisty Centralnego Zarządu Zakładu Osiedli Robotniczych, propozycja fascynująca jak na mój wiek. Musiałabym wówczas zająć się wyłącznie działalnością urzędowo-architektoniczną, a ja najbardziej lubiłam rysować. Z trudem, ale jednak, zrezygnowałam z kuszącej posady i zaczęłam studia na ASP. Chciałam robić to, co lubię.
Do telewizji trafiła w 1958 roku, jak twierdzi, przez przypadek, i przez kolejne 23 lata pracowała w niej jako główny scenograf.
- Przez znajomych dotarła do mnie wiadomość o poszukiwaniach kierownika pracowni scenograficznej w telewizji. Poszłam w zastępstwie wytypowanej osoby. Trafiłam na próbę „Heloizy i Abelarda" w reżyserii Hanuszkiewicza. I tak się zaczęło. Pracowałam ze świetnym, zgranym zespołem. To ważne, kiedy jest mało czasu, a niektórzy twórcy stykali się po raz pierwszy ze specyfiką telewizji. Szczepański, którego dobrze wspominam, mianował mnie swoim zastępcą do spraw plastyki – na moją prośbę. To pozwalało mi sprawniej działać. Nie byłam dyktatorem, konsultowałam się ze swoimi współpracownikami, by osiągnąć kompromis. Za moich czasów scenografię robił Franciszek Starowieyski, Daniel Mróz, Skarżyńscy, Wahlówny, Alicja Wirthowa. Nie spotyka się dziś tam takich nazwisk. Współpracował z nami Jan Młodożeniec, jeden z największych polskich grafików. Na zapowiedź nie pewnej pogody narysował kapiący kran, obok: plus i minus. W telewizji przemawianie językiem skrótu, plakatem – jest jedynym sensownym językiem. Na początku widzowie protestowali, potem się przyzwyczaili. To miało ogromny wpływ na kształtowanie gustów. By mieć wszystko, co potrzebne do 100-procentowego musicalu, zrobiliśmy „Pani X przeprasza" Przybory i Wasowskiego. Wciąż jeszcze telewizja czerpie z tego zapasu, Olga Lipińska używa czasem strusich piór w Kabareciku. Myślałam po gospodarsku, dalekowzrocznie. Zdawałam sobie sprawę, że kamera pokazuje każdy fałsz: od razu widać papier klejony na mokro i na „coś" pomalowany i właśnie dlatego chciałam zgromadzić jak najwięcej autentycznych mebli, kostiumów, rekwizytów. Mieliśmy największe magazyny w Europie, byłam z nich bardzo dumna. Cztery razy do roku, przed każdym sezonem, robiłam spikerkom sesję fryzjerską, kosmetyczną, szyło im się bluzki, kupowało sweterki. Walczyłam z tapirem, nie zgadzałam się, żeby spikerki w studiu miały grzebień. Ale miały ołówek, którym czasem „robiły sobie czuba" w ostatniej chwili. Teraz prezenterki ubierają się na ogół przyzwoicie, gorzej z panami, niekoniecznie muszą nosić w środku stycznia jasne garnitury.