Nie ulega wątpliwości, że dziś przekręty, takie jak te sprzed lat, są niewyobrażalne, a z pewnością dużo trudniejsze, choć być może ludzi futbolu i ich inwencji nie doceniamy. Ale na razie można mówić, że udało się osuszyć bagno i pływamy we w miarę czystej wodzie. To dużo, biorąc pod uwagę skąd przychodzimy i jak ważny kiedyś był „Fryzjer”. 

Tyle od optymisty, a teraz czas na smutki. Rację mają ci, którzy twierdzą, że kara dla Cracovii jest śmieszna i to z dwóch powodów. Po pierwsze wyrok zapadł po tylu latach od przestępstwa, że wielu ludzi nie pamięta już jakiej sprawy dotyczył, a po drugie jego finansowa dolegliwość dla dzisiejszego klubu jest nieistotna (1/6 nagrody za zdobycie Pucharu Polski). Odjęcie pięciu punktów na starcie ligi i milion złotych grzywny za sfałszowanie praktycznie całych rozgrywek, w ponad 15 lat po przekręcie, jest porażką PZPN i jego Wydziału Dyscypliny. 

Wyrok ten grona przyjaciół Cracovii i jej właściciela Janusza Filipiaka z pewnością nie powiększy. Pan profesor trochę za łatwo zwala winę na poprzedników, podkreśla, że gdy działali przestępcy nie był jeszcze właścicielem Cracovii i o niczym nie wiedział. Właścicielem rzeczywiście nie był, ale współwłaścicielem i ważną figurą w klubie już był i mogą mu to przypomnieć nie tylko fani „Białej Gwiazdy” z drugiej strony Błoń. Pokorne „Mea culpa” nie zabrzmiałoby w ustach szefa Comarchu fałszywie, wprost przeciwnie, znaczyłoby, że chce on budować przyszłość Cracovii na prawdzie, co w Krakowie mogłoby się spodobać, choć gdy pamięta się o tym jak krótko trwało kibolskie zawieszenie broni po śmierci papieża, to trudno o wiarę w chrześcijańskie miłosierdzie w tym prastarym grodzie.

Przekonanie o tym, że siła Cracovii budowana jest na krzywdzie Wisły lub na odwrót kibice obu klubów mają w genach. Tak jest w wielu miastach Europy, to futbolowa norma, dlatego tak ważne jest, by w sprawach konfliktowych był wiarygodny arbiter,  a tu niestety PZPN zawiódł, bo kara jest zbyt późna i nieadekwatna do czynu.