Chrabota: Lech Wałęsa w sprawie Kornela zgrzeszył i zbłądził

Wałęsa złamał tabu. Polacy nie znoszą obrażania pamięci osób nieżyjących, zwłaszcza tuż po pogrzebie.

Aktualizacja: 07.10.2019 06:02 Publikacja: 06.10.2019 19:26

Lech Wałęsa

Lech Wałęsa

Foto: Fotorzepa/ Marian Zubrzycki

Kto jak kto, ale to właśnie Lech Wałęsa powinien wiedzieć najlepiej, co znaczy stygmatyzacja. Bo to właśnie on, bohater polskiego sierpnia i polskiego grudnia, polskiego czerwca i pewnie kilku innych jeszcze miesięcy, dla znacznej części sceny politycznej jest i pozostanie (przeciw czemu autor tych słów regularnie się buntuje) agentem bezpieki, Bolkiem.

To polityka, rzecz jasna, zrobiła z narodowego bohatera postać negatywną, nikt w tej sprawie nie ma wątpliwości. Ale czyżby tylko ona? Czy za tę narodową desakralizację na pewno odpowiadają tylko Kaczyńscy, Cenckiewiczowie i Wyszkowscy? Czyż Lech Wałęsa do tego ręki nie przyłożył? W tej sprawie też trudno mieć złudzenia.

Lech Wałęsa od wielu lat uwija się jak mróweczka, by swój pomnik zbezcześcić osobiście, własnymi rękami, a jeszcze bardziej językiem. Z litości oszczędzę cytatów, poza tym ostatnim, na temat Kornela Morawieckiego, którego nazwał „zdrajcą”. Nie pierwsza to taka opinia Wałęsy o seniorze Morawieckim (mówił to już wielokrotnie), ale tym razem powiedziana w wyjątkowo nietrafionym miejscu i czasie. Czasie, bo ciało przywódcy Solidarności Walczącej jeszcze nie zdążyło ostygnąć po państwowym pogrzebie. Miejscu, bo na swój hejt wobec osoby Kornela Morawieckiego wybrał konwencję Koalicji Obywatelskiej.

Ano po pierwsze Wałęsa złamał tabu, Polacy nie znoszą obrażania pamięci osób nieżyjących, zwłaszcza tuż po pogrzebie. Po drugie, w swój hejt zaangażował partię, która głośno mówi o konieczności walki z mową nienawiści. Niemrawe oklaski po przemówieniu Wałęsy i zniesmaczone miny uczestników konwencji były zresztą dostatecznie wymowne. I sprawa trzecia. Całkiem możliwe, że Wałęsa naprawdę myśli, że rozłam w Solidarności, jego Solidarności, Solidarności Wałęsy, był wtedy w czerwcu 1982 roku dowodem zdrady. Nie mniej i tu trafia jak kulą w płot.

Morawiecki zakładał SW nie tylko w konspiracji, w czasie stanu wojennego, ale także wtedy, kiedy Wałęsa i niemal wszyscy przywódcy NSZZ Solidarność siedzieli za kolczastymi drutami internatu. Lech Wałęsa nie potrafi tego zrozumieć, że Solidarność Walcząca nie była przeciw niemu, ani przeciw NSZZ, ale dla Polski, dla walki o wolność, i dla nowej generacji działaczy, którzy nie będąc związkowcami właśnie wchodzili do podziemia. Żeby to zrozumieć Wałęsa musiałby też pojąć, że ani on, ani Solidarność nie mieli monopolu na antykomunizm, ani przed rokiem 1980, ani po 13 grudnia 1981. Podziemie to było coś więcej, niż nawet największy i najbardziej zasłużony związek, coś więcej nawet, niż Lech Wałęsa.

Cóż, ktoś powie, znów przemówiła megalomania, najbardziej obrzydliwa cecha charakteru bohatera narodowego, którym niewątpliwie jest i pozostanie były lider NSZZ Solidarność. Właśnie potwierdził, że ta cecha nigdy go nie opuści. Jest i pozostanie w nim do końca.

Na pocieszenie dla byłego przewodniczącego i prezydenta powiem, że wtedy w czerwcu 1982 roku obaj byli moimi idolami. I za obu dałbym się wtedy pokroić. Zarówno za uwięzionego w Arłamowie Lecha, jak i za tułającego się w podziemnych korytarzach Wrocławia Kornela. Dziś bardzo żałuję, że jeden z moich ówczesnych idoli brzydko szarga pamięć drugiego.

I pointa jak najbardziej współczesna. Kiedy Grzegorz Schetyna zrozumie, że wystawianie w kampanii Lecha Wałęsy (dla świata efektowne) na krajowym rynku politycznym wiąże się z pewnym ryzykiem? Jak nie wezwie do utworzenia partii LGBT, czy nie przekaże w darze Polakom własnego syna, to opluje nieostygłe jeszcze zwłoki dawnego konkurenta. Kiepskie to i małe. No i zęby bolą od tego, że żaden dentysta nie pomoże.

Kto jak kto, ale to właśnie Lech Wałęsa powinien wiedzieć najlepiej, co znaczy stygmatyzacja. Bo to właśnie on, bohater polskiego sierpnia i polskiego grudnia, polskiego czerwca i pewnie kilku innych jeszcze miesięcy, dla znacznej części sceny politycznej jest i pozostanie (przeciw czemu autor tych słów regularnie się buntuje) agentem bezpieki, Bolkiem.

To polityka, rzecz jasna, zrobiła z narodowego bohatera postać negatywną, nikt w tej sprawie nie ma wątpliwości. Ale czyżby tylko ona? Czy za tę narodową desakralizację na pewno odpowiadają tylko Kaczyńscy, Cenckiewiczowie i Wyszkowscy? Czyż Lech Wałęsa do tego ręki nie przyłożył? W tej sprawie też trudno mieć złudzenia.

Pozostało 82% artykułu
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Po exposé Radosława Sikorskiego. Polska ma wreszcie pomysł na UE
Komentarze
Jerzy Haszczyński: Zdeterminowani obrońcy Ukrainy
Komentarze
Bogusław Chrabota: Budownictwo socjalne to błędna ścieżka
Komentarze
Michał Płociński: Polska w Unii – koniec epoki młodzieńczej. Historyczna zmiana warty
Komentarze
Izabela Kacprzak: Ministrowie i nowi posłowie na listach do europarlamentu to polityczny cynizm Donalda Tuska