Ktoś powie, że przecież nie można tych sytuacji porównywać, bo Izrael jest w stanie wojny, a większość jego sąsiadów to państwa mu wrogie. Tyle tylko, że przez wiele lat również w Polsce, jeśli chodzi o sprawy bezpieczeństwa, panował konsensus. Począwszy od drogi do NATO, po późniejszego umacniania naszego członkostwa w sojuszu, bezpieczeństwo naszej ojczyzny było celem, co do którego zgadzały się ponad podziałami najważniejsze siły polityczne.

Tym większym smutkiem musi napawać sytuacja, gdy wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w USA jest politycznie instrumentalizowana. Choć trzeba uczciwie przyznać, że żadna ze stron nie jest tu bez winy. Obóz dobrej zmiany zachowuje się tak, jakby to on wprowadził Polskę do NATO, a jego poprzednicy właściwie nie zrobili nic dla umocnienia polskiego bezpieczeństwa. Z drugiej strony opozycja wie, że wyborcy są czuli na punkcie bezpieczeństwa, więc obietnica zwiększenia amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce może być jednym z czynników, który pomoże PiS wygrać jesienne wybory. I dlatego też wielu polityków opozycji usiłuje dziś umniejszyć znaczenie dokonanych w Waszyngtonie ustaleń lub przekonać opinię publiczną, że ich koszty są niewspółmierne do korzyści. Opozycja zachowuje się tak, jakby to ona miała monopol na sprawy zagraniczne i bezpieczeństwa, i każde osiągnięcie PiS w tej dziedzinie było dla niej zagrożeniem. Krótko mówiąc, PiS-owi nie wolno w tej dziedzinie osiągać żadnych sukcesów. Bo każdy sukces rządu jest interpretowany jako akt w kampanii wyborczej.

To tym bardziej smutne, że przecież deklaracje Donalda Trumpa o wysłaniu do Polski dodatkowego tysiąca amerykańskich żołnierzy jest kolejnym krokiem w drodze do zwiększania amerykańskiej obecności w Polsce, a w tej drodze przecież spore osiągnięcia ma rząd Platformy Obywatelskiej. To m.in. dzięki staraniom prezydenta Bronisława Komorowskiego czy ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka na wcześniejszym szczycie w Newport (2014)podjęto decyzję o zwiększeniu zaangażowania NATO oraz Stanów Zjednoczonych w naszym regionie. Dlatego – zamiast wzajemnych oskarżeń w kwestii tak fundamentalnej dla Polski jak bezpieczeństwo – powinna panować ponadpartyjna współpraca. Tym bardziej że podpisane przez prezydentów Dudę i Trumpa porozumienie będzie miało konsekwencje jeszcze długo po tym, jak obydwaj odejdą ze swoich urzędów (nawet gdyby zostali wybrani na drugą kadencję). Porozumienie będzie obowiązywać także długo po tym, jak dzisiejsi liderzy polityczni – Jarosław Kaczyński czy Grzegorz Schetyna – przejdą na polityczną emeryturę. W imię doraźnych korzyści na froncie politycznej wojny polsko-polskiej nie można o tym zapominać.