Media społecznościowe prawie wybuchły z oburzenia, bo byli prezydenci nie zostali przez Andrzeja Dudę zaproszeni na obchody stulecia odzyskania niepodległości. Czytałem, że to skandal, że nawet przy okazji tak doniosłej rocznicy „dobra zmiana” nie potrafi wyzbyć się małostkowości. Że znowu nasi, pożal się Boże, „mężowie stanu” nie potrafią wznieść się ponad bieżące spory. A przecież Polska to dużo więcej niż dziś i wczoraj. To miało być wspaniałe święto, a politycy znowu dzielą.

Szybko okazało się, że byli prezydenci jednak zostali zaproszeni. Tylko że zaproszenia do nich jeszcze nie dotarły. Swoją drogą, to pokazuje jak „profesjonalnie” te obchody są przygotowywane, skoro nawet tak ważni goście zapraszani są na ostatnią chwilę. Ale przecież Lech Wałęsa czy Bronisław Komorowski zaproszenia odrzucili nie dlatego, że dotarły za późno. A odrzucili. O czym głośno i dosadnie postanowili poinformować opinię publiczną.

Prezydent Komorowski w telewizji TVN tłumaczył, że nie może świętować niepodległości z Antonim Macierewiczem, który zniszczył polską armię. I przypomniał, jak był przez polityków PiS nazywany zdrajcą. A odmawiając udziału we wspólnych obchodach, stwierdził zarazem, że chciałby, by tego rodzaju święta obchodzone były w jak najszerszym składzie... I że nie może się doczekać czasów, gdy to będzie możliwe.

Tylko gdzie się podziało tym razem święte oburzenie, że nawet przy okazji tak doniosłej rocznicy nie potrafi wznieść się ponad bieżące spory? Że Polska to dużo więcej niż dziś i wczoraj. Że to wspaniałe święto, a politycy znowu dzielą. Jakoś u komentatorów, którzy wcześniej tak się gorączkowali, tym razem nie widziałem choć jednego słowa krytyki.