Nie widziałem w tej kampanii masowych wieców opozycji. Marszów, społecznych protestów, mobilizacji takiej choćby, jaką potrafił wyzwolić KOD w obronie sądów, czy feministki, kiedy walczyły z planami zaostrzenia prawa antyaborcyjnego. Było nawet odwrotnie. Kampania wyborcza opozycji, która wzięła na swój sztandar przymiotnik: „obywatelska” była łagodna, spokojna, pracowita i nieefektowna. Nie potrafiono przekonać szerszych kręgów elektoratu, że „oto płonie nasz polski dom i liczą się wszystkie ręce, by go ratować!”.

Zadaję więc sobie pytanie: dlaczego nie uderzono w te tony, tylko ograniczono się do obietnic finansowych dla zatrudnionych, obniżenia kosztów pracy, czy krótszych kolejek do lekarza? Czyżby opozycja nie wierzyła, że „polski dom płonie”? Albo uznała, że ta strategia się już wypaliła i nikt w nią jesienią 2019 nie uwierzy? A może jest jeszcze inaczej; „nasz polski dom” wcale nie płonie, Jarosław Kaczyński i jego partia, to może i autokraci, ale żadna polska wolność, czy demokracja nie są zagrożone. Na straży praw stoją instytucje unijne, wolności słowa strzeże amerykański ambasador i w ogóle nie ma się czego obawiać… 

Może i tak, ale ta perspektywa mnie nie przekonuje. Nawet jeśli ją wspiera kalkulacja, że za chwilę przyjdzie dekoniunktura i wywróci rząd Morawieckiego, a zdesperowani Polacy zwrócą się po ratunek do opozycji. Nie, tak się może nie wydarzyć. Co więcej, im dłuższe będzie prosperity, tym szybciej aktualna opozycja będzie tracić moc i wpływy. Rozliczenia zdmuchną ze świecznika aktualnych przywódców, nasilą się podziały i przekonanie, że na czele stawki musi stanąć ktoś nowy.

To jedna strona sukcesu Zjednoczonej Prawicy. Druga jest dla opozycji okrutniejsza. PiS wygrywając dostał kredyt na dokończenie procesu reorganizacji państwa. Wiem, że pewne zmiany są konieczne, ale wielu się boję. Boję się wszechwładzy puchnących od ambicji szefów kluczowych resortów. Boję się koncentracji władzy w politycznym centrum państwa. Drżę o przyszłość samorządów, o standardy wolnego rynku, który powoli ustępuje pola państwowym czempionom. O brak rąk do pracy, który, po tym jak zniechęcimy od siebie Ukraińców, naprawdę mocno odczujemy. Boję się o los środowisk kreatywnych, artystów, których chce wziąć pod strychulec minister kultury. Filmowców, których będzie się próbowało zaprząc do jedynie słusznej wizji kina. Dziennikarzy, wśród których może dojść do odławiania i eliminacji jednostek uznanych za „czarne owce”.

Czy mam postawy do obaw? Niestety tak, wszystko o czym wyżej napisałem można znaleźć w programie, praktyce politycznej PiS, czy spontanicznych zapowiedziach ludzi władzy. Ale może być przecież i inaczej. Rozsądek rządzących każe im się wycofać z ryzykownych pól; wolność, prywatna własność, demokracja nie zostaną zniszczone i polska historia potoczy się dalej. Co zwycięży? Doktryna i arbitralność, czy rozum praktyczny i szacunek dla faktów? Tego dziś jeszcze, oddając znów władzę w ręce Prawa i Sprawiedliwości nie wiemy. Nie ma mądrych. Wypada po prostu z odważnie patrzeć w przyszłość. Przyglądać się działaniom władzy i nie zapominać o obywatelskich obowiązkach. Lepsze to, niż pusta histeria i pokrzykiwania na Twitterze. Bo przecież tu zostaniemy, nad Wisłą. Innego wyboru nie mamy.