Wygrał Trump. Polaku znajdź choć jeden powód do zadowolenia

Wybory w USA wygrał kochający Rosję i wrogi Chinom Donald Trump. Ale to nie koniec zagrożeń dla światowej gospodarki.

Aktualizacja: 10.11.2016 06:51 Publikacja: 09.11.2016 18:45

Wygrał Trump. Polaku znajdź choć jeden powód do zadowolenia

Foto: AFP

Co będzie jeśli znów rozgorzeje konflikt na Ukrainie, Chiny znajdą się w recesji, a rynki finansowe załamią się jak w 2008 roku? A jeśli rozpadnie się eurostrefa albo cała Unia Europejska? Czy jesteśmy na to gotowi?

– Kryzys to prawdopodobny scenariusz – mówi Andrzej Rzońca, przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich. Jego zdaniem przy następnym osłabieniu koniunktury Polska nie będzie zieloną wyspą, nie uniknie recesji. I nie jest to scenariusz ostrzegawczy, ale podstawowy. Tym razem osłabienie złotego, zwłaszcza gdyby było skokowe, mogłoby wzmacniać wstrząsy, zamiast je amortyzować.

Blisko ćwierć wieku ciągłego wzrostu gospodarczego uśpiło naszą czujność. Przeszliśmy suchą stopą największe kryzysy: azjatycki z 1997 roku, rosyjski z 1998 roku, związany z pęknięciem bańki internetowej w 2001, czy ostatni kryzys z lata 2008-2009, kiedy to ówczesny premier Donald Tusk na tle czerwonej mapy pogrążonej w recesji Europy wskazywał zieloną wyspę. To była Polska.

Zapomnieliśmy już o kryzysie. Kolejni ekonomiści ostrzegają przed kolejnym, ale zapowiedzi było już tyle, że nie traktuje się ich poważnie. Jak mawiał laureat Nagrody Nobla Paul Samuelson, „ekonomiści trafnie przewidzieli dziesięć spośród pięciu ostatnich recesji". Kryzys może jednak przyjść nagle i z najmniej spodziewanej strony.

Importowany kryzys

– Musiałaby to być kombinacja kilku szoków – niski wzrost w UE, twardy Brexit, załamanie po wyborach w USA, krach w Chinach. Prawdopodobieństwo czegoś takiego oceniałbym na 5 proc., ale tak naprawdę wszystko jest możliwe. Kryzysy są nieprzewidywalne. Taka jest ich natura – powiedział Maciej Reluga, główny ekonomista BZ WBK. Jego zdaniem szok musiałby przyjść z zagranicy, bo w Polsce na gospodarkę wciąż korzystnie wpływa silny popyt krajowy.

– Ryzyko dużego kryzysu rośnie – mówi Piotr Kuczyński, główny analityk Xeliona. Jego zdaniem największym zagrożeniem wydają się Chiny i trudna sytuacja polityczna w Europie. W przyszłym roku odbędą się wybory w Austrii, Francji, w Niemczech, rosną w siłę ruchy populistyczne i odśrodkowe, duża jest podatność Europejczyków na populizm. – Mniej obawiałbym się Donalda Trumpa, bo nie wierzę, by swoje protekcjonistyczne pomysły wcielał w życie po wyborach – dodaje Kuczyński.

Na Starym Kontynencie inwestorzy wątpią wątpliwości w skuteczność stymulującej polityki EBC oraz kondycji największych banków. Te ostatnie to tykająca bomba. Ostatnio dużo mówi się o instytucjach włoskich, a nawet Deutsche Banku. Ten ostatni zanotował w ubiegłym roku prawie 7 mld euro straty, a kulą u nogi mogą być instrumenty pochodne, które wyemitował na ponad 50 bln dol. Według najnowszego raportu MFW to Deutsche Bank jest największym zagrożeniem dla stabilności światowego systemu finansowego.

Świat dalej nie radzi sobie z nadmiernym długiem. MFW alarmuje, że zadłużenie gospodarek (rządy, gospodarstwa domowe i firmy) sięga bezprecedensowego poziomu 152 bln dol. (225 proc. globalnego PKB). To dwa razy więcej niż na początku stulecia. Powolny wzrost gospodarczy na świecie sprawia, że spłata zobowiązań jest coraz trudniejsza. „Prowadzi to do powstania błędnego koła, w którym niski wzrost utrudnia delewarowanie, a rosnący dług jeszcze bardziej spowalnia gospodarkę" – piszą ekonomiści MFW w najnowszym raporcie.

Ale najgroźniejsze skutki dla Polski mógłby mieć rozpad Unii Europejskiej. We Włoszech i Francji zwolennicy wystąpieniu z UE są już w większości. Faworyt przyszłorocznych wyborów we Francji Alain Juppe chce odbudowy Unii, ale już w okrojonym składzie. Bez Polski i Węgier, które w jego ocenie nie podzielają „europejskich wartości". Polska poza UE to marginalizacja kraju i ucieczka kapitału zagranicznego. A przede wszystkim utrata funduszy, od których Polska jest uzależniona niczym narkoman. Wystarczyło opóźnienie w ich napływie, a w tym roku dramatycznie zmalały inwestycje i produkcja budowlana.

– Dezintegracja UE jest praktycznie nieodwracalna – oświadczył kilka dni po czerwcowym referendum, w którym Brytyjczycy opowiedzieli się za wystąpieniem z Unii, znany inwestor George Soros. Ostatnio gra na krach na światowych giełdach, na których akcje osiągnęły rekordowe notowania w historii.

Zagadką wciąż pozostają Chiny, mogą być zapalnikiem kolejnego kryzysu. Mało kto wierzy już w chińskie statystyki dotyczące imponującego wzrostu gospodarczego. Krach może przyjść też z napompowanych do granic możliwości giełdy i rynku nieruchomości. Problemy Chin mocno uderzyłyby nas za pośrednictwem Niemiec, które są wielkim eksporterem do Państwa Środka i największym naszym partnerem gospodarczym.

Zagrożeń dla Polski nie musimy jednak szukać daleko i nie musza mieć przyczyn gospodarczych. W niedawno wydanej, głośnej powieści political fiction „2017: wojna z Rosją" autor generał sir Richard Shirreff, były zastępca naczelnego dowódcy Sojuszniczych Sił Zbrojnych NATO, snuje czarny scenariusz konfrontacji z Moskwą. Kiedy USA mocniej angażują się w pomoc Ukrainie, Putin odpowiada prowokacją, wystrzeliwując rakiety na szkołę w Donbasie i zabijając 80 uczniów. Oskarża o to Ukraińców i jej wojska ruszają na Kijów, a zaraz potem na republiki nadbałtyckie. Rozpoczyna się wojna z NATO na całego. Niemożliwe? Putin musi przecież jakoś odwrócić uwagę Rosjan od kiepskiego stanu dławionej sankcjami i niskimi cenami ropy gospodarki.

Ale może być zgoła inaczej. Wybory w USA wygrał miliarder Donald Trump, który nie ukrywa, że podziwia Putina, a nie lubi Chińczyków, z którymi jest gotów pójść nawet na wojnę handlową. Protekcjonizm to kolejne zagrożenie dla światowej gospodarki. Wzmaga się nawet wewnątrz UE, gdzie utrudnia się życie polskim firmom transportowym i tzw. pracownikom delegowanym.

Możemy sobie zaszkodzić

Dotychczas każde spowolnienie wzrostu w Polsce było poprzedzone wstrząsami w otoczeniu. Teraz impuls może jednak przyjść także od wewnątrz. Rząd PiS realizuje kosztowne obietnice wyborcze jak opiewający na 23 mld zł w skali roku program 500+. Wprowadzenie kwoty wolnej to kolejne 20-25 mld zł w skali roku, a wcześniejsze emerytury – kilkanaście miliardów. Do tego dochodzą kolejne pomysły jak choćby mieszkanie+. Szybko mają też rosnąc wydatki na zdrowie i wojsko.

Problem obecnego rządu polega na tym, że realne wydatki zawiesza na potencjalnym wzroście dochodów, w tym z uszczelnienia systemu podatkowego. Ma dać aż 10 mld zł w przyszłym roku, zaś w kolejnych nawet 40-50 mld. W realność pozyskania takich środków wątpią ekonomiści. W gospodarkę uderzy brak rąk do pracy. Bezrobocie osiągnęło już rekordowo niskie poziomy, a będzie gorzej ze względów demograficznych. Zdaniem Wojciecha Warskiego, przewodniczącego Konwentu BCC przyszłoroczne obniżenie wieku emerytalnego spowoduje dodatkowo ubytek pół miliona pracowników. Konsekwencje dla gospodarki będą dramatyczne. Pogłębi się brak pracowników, w sposób sztuczny wywindowane zostaną płace, a to z kolei spowoduje, że wiele przedsiębiorstw zacznie notować straty.

Trudno się więc dziwić, że dyrektorzy finansowi ankietowani przez Grant Thornton oraz Grupę Euler Hermes spodziewają się spowolnienia w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Jeszcze w 2015 roku 55 proc. respondentów optymistycznie oceniało perspektywy ekonomiczne, a w tym roku odsetek ten spadł do 32 proc.

Firmy dobija niepewność. Odsetek firm uznających niepewność za barierę dla rozwoju stał się najwyższy w historii pomiaru i nie chce wyraźnie spaść. Niepewność to też najczęściej wskazywany powód tłumaczący wstrzymywanie się z realizacją znaczących inwestycji.

- Sytuacja w polskich przedsiębiorstwach jest gorsza niż w 2008 roku – uważa Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha. – Nie mają już takich rezerw finansowych i przekonania, że można uciec do przodu i wykorzystać kryzys do rozwoju. Wówczas przejmowali osłabione kryzysem zagraniczne firmy. Teraz słyszą tylko zniechęcającą retorykę, że bogaci są źli i muszą więcej płacić, nawet tacy, co zarabiają kilka tysięcy złotych miesięcznie. Tracimy kolejne lata zamiast usuwać bariery dla przedsiębiorców.

Zdaniem Andrzeja Rzońcy stan finansów publicznych jest gorszy, niż przez spowolnieniami z roku 2001 i 2008. Dług publiczny narasta, pomimo demontażu filara kapitałowego w systemie emerytalnym. Polska nie jest dziś w stanie spłacać odsetek od długu publicznego z dochodów podatkowych. A 55 proc. długu publicznego w okresie dobrej koniunktury oznacza, że wystarczy rok złej koniunktury, aby otrzeć się o konstytucyjny próg zadłużenia 60 proc. Jego przekroczenie to z automatu cięcia wydatków i uderzenie w gospodarkę.

Wszystko to oznacza, że nie wykorzystaliśmy ostatnich lat do reformowania finansów publicznych i przygotowania się na kolejne wstrząsy. Poprzedni rząd prowadził politykę ciepłej wody w kranie, a obecny oferuje już gorącą z jaccuzi. Nie mamy poduszki i w razie wstrząsów deficyt finansów publicznych i dług mogą poszybować w górę.

Odpowiedź na kryzys

Francuski myśliciel Alexis de Tocqueville pisał: „Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy". Rząd będzie musiał albo podnieść podatki albo deficyt. Przekroczenie progu 3 proc., w pobliżu którego rząd niebezpiecznie oscyluje oznaczałoby przywrócenie przez Brukselę procedury nadmiernego deficytu wobec Polski. A w konsekwencji nawet z obcięciem części środków unijnych.

Nieuniknione będą więc podwyżki podatków. Te z kolei mocno uderzą w gospodarkę. W sumie może to jednak przynieść spadek wpływów. W związku z czym rząd PiS będzie musiał dalej dokręcać śrubę, by zrekompensować sobie spadające wpływy. W efekcie powstanie błędne koło, skutkujące spowolnieniem gospodarczym, a może nawet recesją.

Rząd PiS ma ograniczone pole manewru. Może podnieść VAT o 2 pkt proc. do maksymalnego dopuszczalnego w Unii poziomu, zyskując nawet 12 mld zł. Już jednak ograniczenie stosowania preferencyjnych stawek 7 proc. byłoby zbyt ryzykowne politycznie. Może spróbować kolejnych podatków jak np. podatek od słodyczy, czy niezdrowego jedzenia, ale wpływy byłyby symboliczne. Może też wrócić do pomysłów z objęciem najlepiej zarabiających 50 proc. stawką PIT, ale zaczną oni unikać nowego obciążenia, rezygnując z etatów i przechodząc na rozmaite kontrakty. I wpływy spadną. Najbardziej prawdopodobny jest kolejny, już ostateczny, skok na OFE. Do wzięcia jest 150 mld zł. W przypadku ciężkiego kryzysu nawet ta imponująca kwota nie starczy na długo.

– Nie spodziewałbym się kryzysu w najbliższych latach, ale to żadne pocieszenie. Aby gonić Zachód, powinniśmy rozwijać się w tempie co najmniej 4 proc. rocznie. Tymczasem, zgodnie z prognozami KE i OECD, można spodziewać się w najbliższych latach spadku do 2 proc. – mówi prof. Stanisław Gomułka, ekspert BCC.

Taki wzrost ocierający się o stagnację mógłby być najgorszym scenariuszem dla Polski, gorszym niż kryzys. Dlaczego? Bo tylko kryzys z prawdziwego zdarzenia jest w stanie zmusić polityków do reform.

- Tekst pochodzi z listopadowego numeru Uważam Rze

Co będzie jeśli znów rozgorzeje konflikt na Ukrainie, Chiny znajdą się w recesji, a rynki finansowe załamią się jak w 2008 roku? A jeśli rozpadnie się eurostrefa albo cała Unia Europejska? Czy jesteśmy na to gotowi?

– Kryzys to prawdopodobny scenariusz – mówi Andrzej Rzońca, przewodniczący Towarzystwa Ekonomistów Polskich. Jego zdaniem przy następnym osłabieniu koniunktury Polska nie będzie zieloną wyspą, nie uniknie recesji. I nie jest to scenariusz ostrzegawczy, ale podstawowy. Tym razem osłabienie złotego, zwłaszcza gdyby było skokowe, mogłoby wzmacniać wstrząsy, zamiast je amortyzować.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Gospodarka
Zagrożenie dla gospodarki. Polaków szybko ubywa
Gospodarka
Niepokojący bezruch w inwestycjach nad Wisłą
Gospodarka
Poprawa w konsumpcji powinna nadejść, ale wyzwań nie brakuje
Gospodarka
20 lat Polski w UE. Dostęp do unijnego rynku ważniejszy niż dotacje
Gospodarka
Bez potencjału na wojnę Iranu z Izraelem