Co lepsze: silne państwo jako aktywny uczestnik rynków czy samoregulujący się rynek z minimalną rolą państwa? Dyskusja nad tym fundamentalnym pytaniem toczy się od dziesięcioleci, a ostatnio ponownie nabrała rumieńców – i za sprawą kryzysu z 2008 roku, i za sprawą nowego rozdania w polityce, gdy do głosu w różnych krajach doszli zwolennicy etatyzmu i interwencjonizmu.
Głos w tej dyskusji zabrali też eksperci DNB Bank Polska i firmy doradczej PwC w raporcie o wiele mówiącym tytule: „Kierunki 2018. Ingerencja państwa w wybranych sektorach gospodarki – skala i warunki sukcesu". Raport pokazuje skalę interwencjonizmu w sześciu krajach (Polska, Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Norwegia i USA) oraz sześciu branżach (motoryzacyjnej, farmaceutycznej, finansowej, telekomunikacyjnej i energetycznej) pod względem własnościowym i regulacyjnym. Okazuje się, że nie istnieje sytuacja idealna, mamy przykłady bardziej lub mniej udanych interwencji publicznych, a bilans strat i korzyści nie przechyla się wyraźnie w jedną stronę.