Jest cały szereg analiz, które wyraźnie pokazują, że te korzyści są poważne. Wynoszą one mniej więcej 1,5 proc. PKB, czyli 30 mld zł netto w skali roku.
Eliminuje się ryzyko kursowe, co pozwoliłoby przedsiębiorcom zaoszczędzić na drogich transakcjach zabezpieczających jakieś 7-8 mld zł rocznie. Po drugie, spadną stopy procentowe, co da ulgę wszystkim, którzy biorą kredyty. Korzyści z tego tytułu to ok. 15 mld zł. Są też koszty wymiany walut, których nie będą musieli ponosić wyjeżdżający za granicę. Oprócz tego jest korzyść w postaci wzrostu stabilności makroekonomicznej, podniesienia ratingów międzynarodowych czy uwolnienia rezerw walutowych, które teraz musimy utrzymywać. Tych korzyści ekonomicznych jest bardzo dużo.
Zyskują też na znaczeniu argumenty polityczne.
Przyjmując euro dołączamy do klubu państw, które decydują o przyszłości Europy. To tam będą rozstrzygać się decyzje o przyszłości UE i Europy. Polska jako kraj stosunkowo duży mogłaby mieć o wiele więcej do powiedzenia będąc członkiem strefy euro. Dodaje to jeszcze bezpieczeństwo. Państwa, które są w strefie euro, są tak powiązane, że jakiekolwiek kłopoty państw członkowskich przenoszą się na inne państwa, a to powoduje, że duże kraje europejskie są współodpowiedzialne za sytuację w krajach strefy. Gdybyśmy byli w strefie euro, byłyby współodpowiedzialne za sytuację w Polsce. A tak jesteśmy na peryferii unijnej.
PiS narzucił narrację niestabilności strefy euro. Póki nie wiadomo, co tam będzie, to może zostać przy złotym.
To jest fałszywa diagnoza. Mieliśmy kryzys w strefie euro, ale to nie był kryzys wspólnej waluty, ani kryzys całej strefy. To był kryzys zadłużenia kilku państw. Kryzysy zadłużenia mieliśmy też w USA, Rosji, Argentynie czy Islandii. Brakuje rzetelnej wiedzy na temat tego, co się stało. Oczywiście strefa euro jest w trakcie remontu. Ten remont dobiega końca, tworzona jest unia bankowa, unia kapitałowa, powstają nowe instytucje jak wspólny budżet czy wspólna linia budżetowa.