Reklama

Spór o ustawę o IPN: Prawda jak Święty Graal

W czym tkwi problem z nieszczęsnym art. 55a ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej?

Aktualizacja: 13.02.2018 19:01 Publikacja: 13.02.2018 19:01

Spór o ustawę o IPN: Prawda jak Święty Graal

Foto: Domena publiczna

Na chwilę oderwijmy się od emocji i spójrzmy w dokumenty i świadectwa i weźmy dowolny przykład Ocalonych – chociażby taki: pewna Ocalona została wyprowadzona z getta warszawskiego i w czasie drogi na stronę aryjską została zaatakowana przez Polaków. Nie wiemy, czy byli to szmalcownicy – choć możemy sądzić (mieć nadzieję? – sic!), że tak. Nie wiemy, czy był to „element”, czy może jednak świadome jednostki, które w „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej” widziały rozwiązanie kilku problemów Polaków. Nie wiemy nic poza tym, że byli to Polacy. Dlaczego więc wnuki i prawnuki tej Ocalonej muszą się gryźć w język, ważyć słowa i używać jakichś klamr w rodzaju „kilku polskojęzycznych mężczyzn zaatakowało Ocaloną”? Zdanie „została zaatakowana przez Polaków” jest zdaniem historycznie uzasadnionym i logicznie prawdziwym.

Inny przykład z Otwocka: jedna z Ocalonych pisze w swoim wspomnieniu o tym, że podczas ucieczki z tamtejszego getta „dwóch Polaków” chciało ją złapać i odprowadzić z powrotem do getta, ale dzięki poprawnej odpowiedzi w języku polskim uratowała się. Czy wnuki Ocalonej nie mogą pytać, „dlaczego Polacy chcieli przyczynić się do śmierci babci?”.

Ten artykuł w przyjętym brzmieniu powoduje, że ktoś postronny może się poczuć takim czy innym sformułowaniem urażony i złoży wniosek do prokuratora o ściganie potomków Ocalonych, bo posłużyli się oczywistym w takim przekazie historycznym wyrazem „Polacy” – w celu odróżnienia sprawców od innych grup, które w tych czasach na terenach okupowanej Polski uczestniczyły w realizacji „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Czy ktokolwiek wierzy, że ściganie z pomocą policji i prokuratury potomków Ocalonych, przekazujących rodzinne historie, służy ochronie dobrego imienia Polski i Polaków? Czy możemy liczyć na zdrowy rozsądek organów ścigania i poruszanie się w ramach intencji ustawodawcy i ducha ustawy? Normy karne nie mogą pozostawiać wątpliwości interpretacyjnych w tak daleko idącym zakresie. Norma prawna w ogóle, a karna w szczególności, musi być klarowna w zakresie intencji prawodawcy, jak również skutków jej stosowania w praktyce. Jeśli na podstawie obecnego brzmienia przepisu możliwe będzie ściganie dziennikarzy piszących o Holokauście czy rodzin Ocalonych, to przepis ten godzi w polską rację stanu – uderza w obecny oraz przyszły wizerunek narodu polskiego. Wyłączenie artystów i naukowców nic nie zmienia w skutkach prawnych. Co z tego, że naukowiec napisze artykuł w czasopiśmie punktowanym, skoro omówienie tego artykułu w prasie codziennej może zakończyć się dla dziennikarza odsiadką w więzieniu? Co z tego, że aktor na scenie będzie mógł powiedzieć trudną dla polskich uszu prawdę, podczas gdy recenzent sztuki teatralnej będzie się bał o tym napisać na łamach swojego pisma? Jeśli naszego dobrego imienia musi bronić prokurator, a nie historycy, to znaczy, że jest bardzo źle. Intencja, mająca na celu ochronę dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej i narodu polskiego, jest dla wszystkich uczestników debaty publicznej i stron sporu oczywista. Ale brzmienie przepisu w obecnym kształcie godzi w interes publiczny, jakiemu miał służyć.

W toczącej się debacie coraz częściej przywoływane są cytaty z Zofii Nałkowskiej i Jana Karskiego z książek z połowy ubiegłego stulecia, w których autorzy używają terminu „polskie obozy”, określając ich lokalizację. W moim przekonaniu przywoływanie tych fragmentów dzisiaj nie ułatwia dialogu, ale go utrudnia. Sprawą debaty i kontrowersji wokół art. 55a nie jest „obrona polskich obozów” jako terminu spójnego logicznie – bo ten się w żaden sposób nie broni. Przedmiotem sporu jest prawo do debaty nad faktycznym udziałem części przedstawicieli społeczeństwa polskiego we współpracy z okupantem. Nikt, kto ma szacunek do prawdy, nie będzie dzisiaj używać terminu „polskie obozy”, podczas gdy artykuł procedowanej ustawy godzi w relacje Ocalonych oraz upowszechnianie wyników badań na przykład nad ostatnim etapem Zagłady – kiedy to niemieckiego okupanta nie było, a Żydzi życie tracili. Chodzi o nieskrępowaną debatę nad tym, z czyich i rąk i dlaczego – a nie nad tym, czy jakikolwiek obóz był „polski”.

15 stycznia odbyła się na Zamku Królewskim w Warszawie uroczystość nadania tytułu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata kilkunastu kolejnym Polakom. Polscy urzędnicy i przedstawiciele obu izb parlamentu wyrażenie „polscy święci” odmieniali przez wszystkie przypadki, tworząc narrację, jakoby pomoc ukrywającym się Żydom była naturalnym – zdawać by się mogło wręcz powszechnym – odruchem Polaków. Nikt z polskich mówców nie zająknął się, że ta świętość Sprawiedliwych okupiona była niejednokrotnie, najdelikatniej rzec nazywając – trudnościami, jakie stwarzali polscy sąsiedzi. W tym miejscu warto przypomnieć zdanie Ireny Sendlerowej, która w jednym ze wspomnień mówiła metaforycznie: „w okupowanej Warszawie dużo łatwiej było znaleźć miejsce w salonie, gdzie by pod dywanem został ukryty duży czołg, niżby znalazło się miejsce dla jednego małego dziecka żydowskiego”.

Reklama
Reklama

Bohaterstwo okrywa chlubą indywidualną bohaterów. Zdrada okrywa hańbą indywidualną zdrajcę. Jednak dziedzictwo bohaterstwa i rozprawienie się z hańbą jest wyzwaniem dla następnych pokoleń. Jest nieuczciwością wobec obecnych i przyszłych generacji Polaków budowanie tożsamości zbiorowej, w oparciu o bohaterskie czyny naszych nielicznych rodaków, zapominając o hańbiących zdradach innych Polaków.

W kontekście toczącej się debaty warto przywołać jeszcze jeden głos – prof. Barbary Engelking, która w kontekście procedowanej ustawy mówi o „infantylnej niemożności spojrzenia prawdzie w oczy”. Na potrzeby narracji politycznej inicjatorzy nowego prawa wykreowali mit „pedagogiki wstydu”, na który lekiem ma być „pedagogika dumy”. Różnica jednak polega na tym, że duma oparta na nielicznych Sprawiedliwych, w oderwaniu od historii hańbiących, jest balonem, który dość łatwo może pęknąć. Wiele narodów buduje tożsamość wokół mitów i symboli. Jednak bardziej będą one oderwane od prawdy, tym ta tożsamość będzie stawać się źródłem niezrozumienia i dość aberracyjnego stanu ducha, umysłu, a przede wszystkim – serca. Co jest w tej sytuacji najgroźniejsze, to fakt, że proponowane prawo nie sprzyja głębszej refleksji etycznej, dzięki której możemy powiedzieć, że jako naród „odrobiliśmy lekcję historii” z XX wieku.

Przełamiemy „infantylną niemożność spojrzenia prawdzie w oczy”, jeśli zamiast poruszania się na fałszywym kontinuum pomiędzy pedagogiką wstydu a pedagogiką dumy – poszukamy modelu budowania tożsamości zbiorowej Polaków w oparciu o pedagogikę prawdy. A poszukiwaniu prawdy nie służy straszenie więzieniem za podejmowanie publicznej debaty na temat najtrudniejszych kart w dziejach narodu polskiego i narodu żydowskiego. ©?

Autor jest doktorantem w Instytucie Nauk Politycznych UW, prezesem Fundacji Partnerstwo dla Edukacji

Wydarzenia
Poznaliśmy nazwiska laureatów konkursu T-Mobile Voice Impact Award!
Wydarzenia
Totalizator Sportowy ma już 70 lat i nie zwalnia tempa
Polityka
Andrij Parubij: Nie wierzę w umowy z Władimirem Putinem
Materiał Promocyjny
Ubezpieczenie domu szyte na miarę – co warto do niego dodać?
Materiał Promocyjny
Działamy zgodnie z duchem zrównoważonego rozwoju
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama