Na chwilę oderwijmy się od emocji i spójrzmy w dokumenty i świadectwa i weźmy dowolny przykład Ocalonych – chociażby taki: pewna Ocalona została wyprowadzona z getta warszawskiego i w czasie drogi na stronę aryjską została zaatakowana przez Polaków. Nie wiemy, czy byli to szmalcownicy – choć możemy sądzić (mieć nadzieję? – sic!), że tak. Nie wiemy, czy był to „element”, czy może jednak świadome jednostki, które w „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej” widziały rozwiązanie kilku problemów Polaków. Nie wiemy nic poza tym, że byli to Polacy. Dlaczego więc wnuki i prawnuki tej Ocalonej muszą się gryźć w język, ważyć słowa i używać jakichś klamr w rodzaju „kilku polskojęzycznych mężczyzn zaatakowało Ocaloną”? Zdanie „została zaatakowana przez Polaków” jest zdaniem historycznie uzasadnionym i logicznie prawdziwym.
Inny przykład z Otwocka: jedna z Ocalonych pisze w swoim wspomnieniu o tym, że podczas ucieczki z tamtejszego getta „dwóch Polaków” chciało ją złapać i odprowadzić z powrotem do getta, ale dzięki poprawnej odpowiedzi w języku polskim uratowała się. Czy wnuki Ocalonej nie mogą pytać, „dlaczego Polacy chcieli przyczynić się do śmierci babci?”.
Ten artykuł w przyjętym brzmieniu powoduje, że ktoś postronny może się poczuć takim czy innym sformułowaniem urażony i złoży wniosek do prokuratora o ściganie potomków Ocalonych, bo posłużyli się oczywistym w takim przekazie historycznym wyrazem „Polacy” – w celu odróżnienia sprawców od innych grup, które w tych czasach na terenach okupowanej Polski uczestniczyły w realizacji „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Czy ktokolwiek wierzy, że ściganie z pomocą policji i prokuratury potomków Ocalonych, przekazujących rodzinne historie, służy ochronie dobrego imienia Polski i Polaków? Czy możemy liczyć na zdrowy rozsądek organów ścigania i poruszanie się w ramach intencji ustawodawcy i ducha ustawy? Normy karne nie mogą pozostawiać wątpliwości interpretacyjnych w tak daleko idącym zakresie. Norma prawna w ogóle, a karna w szczególności, musi być klarowna w zakresie intencji prawodawcy, jak również skutków jej stosowania w praktyce. Jeśli na podstawie obecnego brzmienia przepisu możliwe będzie ściganie dziennikarzy piszących o Holokauście czy rodzin Ocalonych, to przepis ten godzi w polską rację stanu – uderza w obecny oraz przyszły wizerunek narodu polskiego. Wyłączenie artystów i naukowców nic nie zmienia w skutkach prawnych. Co z tego, że naukowiec napisze artykuł w czasopiśmie punktowanym, skoro omówienie tego artykułu w prasie codziennej może zakończyć się dla dziennikarza odsiadką w więzieniu? Co z tego, że aktor na scenie będzie mógł powiedzieć trudną dla polskich uszu prawdę, podczas gdy recenzent sztuki teatralnej będzie się bał o tym napisać na łamach swojego pisma? Jeśli naszego dobrego imienia musi bronić prokurator, a nie historycy, to znaczy, że jest bardzo źle. Intencja, mająca na celu ochronę dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej i narodu polskiego, jest dla wszystkich uczestników debaty publicznej i stron sporu oczywista. Ale brzmienie przepisu w obecnym kształcie godzi w interes publiczny, jakiemu miał służyć.
W toczącej się debacie coraz częściej przywoływane są cytaty z Zofii Nałkowskiej i Jana Karskiego z książek z połowy ubiegłego stulecia, w których autorzy używają terminu „polskie obozy”, określając ich lokalizację. W moim przekonaniu przywoływanie tych fragmentów dzisiaj nie ułatwia dialogu, ale go utrudnia. Sprawą debaty i kontrowersji wokół art. 55a nie jest „obrona polskich obozów” jako terminu spójnego logicznie – bo ten się w żaden sposób nie broni. Przedmiotem sporu jest prawo do debaty nad faktycznym udziałem części przedstawicieli społeczeństwa polskiego we współpracy z okupantem. Nikt, kto ma szacunek do prawdy, nie będzie dzisiaj używać terminu „polskie obozy”, podczas gdy artykuł procedowanej ustawy godzi w relacje Ocalonych oraz upowszechnianie wyników badań na przykład nad ostatnim etapem Zagłady – kiedy to niemieckiego okupanta nie było, a Żydzi życie tracili. Chodzi o nieskrępowaną debatę nad tym, z czyich i rąk i dlaczego – a nie nad tym, czy jakikolwiek obóz był „polski”.
15 stycznia odbyła się na Zamku Królewskim w Warszawie uroczystość nadania tytułu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata kilkunastu kolejnym Polakom. Polscy urzędnicy i przedstawiciele obu izb parlamentu wyrażenie „polscy święci” odmieniali przez wszystkie przypadki, tworząc narrację, jakoby pomoc ukrywającym się Żydom była naturalnym – zdawać by się mogło wręcz powszechnym – odruchem Polaków. Nikt z polskich mówców nie zająknął się, że ta świętość Sprawiedliwych okupiona była niejednokrotnie, najdelikatniej rzec nazywając – trudnościami, jakie stwarzali polscy sąsiedzi. W tym miejscu warto przypomnieć zdanie Ireny Sendlerowej, która w jednym ze wspomnień mówiła metaforycznie: „w okupowanej Warszawie dużo łatwiej było znaleźć miejsce w salonie, gdzie by pod dywanem został ukryty duży czołg, niżby znalazło się miejsce dla jednego małego dziecka żydowskiego”.