W supermarketach Piotr i Paweł sprzedaż drobiu już w ubiegłym tygodniu spadła o kilka procent. Nawet o 10 procent w przypadku mięsa indyczego – mówi rzecznik sieci Tesco Przemysław Skory. Nieznacznie, ale systematycznie spadają też ceny drobiu. Za szyjki indycze na zupę czy do bigosu trzeba było wczoraj w Carrefourze zapłacić niecałe 5 zł za kilogram – jeszcze dwa tygodnie temu kosztowały złotówkę drożej. Czy to już panika związana z ptasią grypą, której ogniska wykryto na Mazowszu?– Wśród klientów paniki nie zauważyliśmy, choć zaczęły padać pytania: skąd mamy mięso i jajka. Jakie są gwarancje, że produkty są bezpieczne? – mówi Skory.
Dlatego w Tesco pojawiły się tablice informujące o tym, że producenci dostarczający drób pochodzą z obszarów, gdzie nie stwierdzono ognisk ptasiej grypy. Jest też instrukcja, jak przygotować do spożycia jaja i mięso, opracowana przez sanepid.
Jednak pracownicy sklepów nieoficjalnie przyznają, że w ich firmach widać niepokój. Zaczęło się sprawdzanie, czy na półkach i w chłodniach nie ma towaru ze skażonych terenów.– Na razie go nie znaleźliśmy, ale jesteśmy w stałym kontakcie ze służbami weterynaryjnymi i w razie czego możemy nawet w ciągu kilku dni zmienić dostawcę drobiu i jaj – mówi rzecznik Tesco.
– My też na bieżąco monitorujemy dostawy – mówi rzecznik supermarketu Piotr i Paweł Błażej Putryn. – Jeśli znajdziemy jajka lub mięso ze skażonych terenów, od razu wyeliminujemy je ze sprzedaży.Real przeszkolił pracowników, tak by byli przygotowani na pytania konsumentów. – Towar mamy bezpieczny, ale nadal sprawdzamy zapasy – mówi rzecznik sieci Agnieszka Łukiewicz-Stachera. Rzecznik wojewódzkiego sanepidu Wiesław Rozbicki uspokaja, że mięso zazwyczaj leży w sklepowej chłodni 2 – 3 tygodnie. – Dlatego nie mogło być zakażone wykrytym teraz wirusem – twierdzi. Główny Inspektorat Sanitarny też uspokaja. – Dyrektywy Unii Europejskiej nie wymagają likwidowania zakażonych jajek czy usuwania ze sklepów mięsa pochodzącego ze skażonych terenów. Zalecają termiczną obróbkę – mówi zastępca głównego inspektora weterynarii Krzysztof Jażdżewski.
Ale niepokój konsumentów idzie dalej. – A co z majonezem, który jest w sklepach. Czy on nie jest z surowego żółtka – pytał zaniepokojony czytelnik.Rzecznik wojewódzkiego sanepidu Wiesław Rozbicki uspokaja. – Majonez przemysłowy poddawany jest pasteryzacji, podczas której wirus ginie – mówi. – Ginie też przy produkcji wędlin, które są konserwowane.