Zwiększenie udziału kobiet w polityce tradycyjnie było postulatem demokratów. Ale to republikański kandydat John McCain zdecydował się wystawić kobietę jako kandydatkę na wiceprezydenta. Jak do tego doszło?
Agnieszka Graff:
Pod względem strategii wyborczej dla McCaina znaczenie ma przede wszystkim płeć Palin. W kwestii poglądów jest ona zresztą dość typową reprezentantką republikanów. To, że jest kobietą, daje republikanom szansę na odzyskanie tej części elektoratu Hillary Clinton, który jest obrażony na Obamę za to, że wyeliminował ich kandydatkę. Przypomnijmy, że zdobyła ona 18 milionów głosów. Sztab McCaina zręcznie zaplanował to posunięcie. Dla dużej części zwolenniczek Clinton szalenie ważne jest to, że jest ona kobietą. Teraz będą skłonne zagłosować na McCaina po to, żeby zobaczyć pierwszą kobietę w fotelu wiceprezydenta USA. Natomiast sama Palin nie ma żadnego doświadczenia politycznego, oprócz tego z lokalnego szczebla. Jej wiedza o polityce zagranicznej jest nikła. Nie jest to jednak przedmiotem dyskusji, ponieważ spór polityczny przeniósł się na płaszczyznę obyczajową.
Ale poglądy Sarah Palin mogą nie zachwycać liberalnego elektoratu pani Clinton. Mam na myśli jej zdecydowany sprzeciw wobec aborcji.
To nie ma większego znaczenia. Ważne jest to, że Palin jest kobietą kandydującą na wiceprezydenta, a po stronie demokratów kobieta została "wyrolowana". Ma to ogromne znaczenie, bo Stany Zjednoczone są na dalekiej pozycji w rankingu krajów z najwyższym udziałem kobiet w polityce. Mają jednocześnie bogatą tradycję ruchu kobiecego, który swego czasu był największy i najsilniejszy na świecie. Wiele Amerykanek jest z tego powodu sfrustrowanych.