Jak poinformował minister spraw socjalnych Haiti Yves Christallin, w przemyt dzieci zaangażowani byli pastorzy z USA. – To było porwanie, nie adopcja – podkreślił. Amerykanie nie mieli dokumentów niezbędnych do legalnego wyjazdu z Haiti. Według ministra uczestniczyli w procederze nielegalnych adopcji.
Po trzęsieniu ziemi w różnych krajach, m.in. w USA i w Kanadzie, zorganizowano na szeroką skalę akcję adopcji haitańskich sierot. Zamieszanie i zamęt wciąż panujące na wyspie sprzyjają jednak przestępcom: giną nie tylko sieroty, ale nawet dzieci mające rodziców. Są zwyczajnie sprzedawane gdzieś za granicę. Władze usiłują temu zapobiec. Do niedawna do wywiezienia dzieci potrzebna była zgoda ministra, teraz – premiera.
Na stronie internetowej kościoła baptystów w Central Valley w stanie Idaho pojawiła się informacja: „Dziesięcioosobowy zespół kościelny udał się na Haiti, by pomóc w ratowaniu dzieci z jednego lub więcej sierocińców zdewastowanych podczas trzęsienia ziemi 12 stycznia. (...) Nasz zespół został aresztowany pod fałszywym zarzutem i robimy wszystko, co możemy, aby wyjaśnić nieporozumienie, do którego doszło w Port-au-Prince”.
– Wobec chaosu, w jakim znalazł się haitański rząd, usiłowaliśmy robić to, co do nas należy – stwierdziła szefowa grupy Amerykanów Laura Silsby. Zapytana, czy próby przekroczenia granicy bez wymaganych dokumentów nie należy uznać za naiwną, powiedziała jedynie, że walka z porywaniem i przemytem dzieci jest „dokładnie tym, z czym my sami usiłujemy walczyć”.
Według baptystów mieli oni przewieźć do Dominikany około setki dzieci. Wynajęli tam hotel w miejscowości Cabarete i planowali stworzenie zupełnie nowego sierocińca w Magante. Na razie jednak dzieci trafiły do Wioski Dziecięcej SOS pod Port-au-Prince zorganizowanej przez stowarzyszenie pomocy dzieciom SOS Children Villages z Austrii.