Honduras próbował uniknąć kompromitacji. To był świetny rywal na przełamanie.
Cztery dni temu Szwajcaria wybiła Hiszpanii z głowy nieśmiertelność, ale rozmach akcji, z jakim piłkarze Vicente del Bosque przeprowadzali ataki w spotkaniu z Hondurasem, może znowu dać im wiarę w siebie.
Wszyscy się spodziewali, że Del Bosque po krytyce, jaka na niego spadła za pierwszy mecz, posłucha podszeptów i da szansę gry od pierwszej minuty Cescowi Fabregasowi. Nie posłuchał, Fabregas znowu siedział na ławce, a na boisku fantazji Xaviego pilnowali Sergio Busquets i Xabi Alonso. Ci dwaj piłkarze, jako jedyni ze wszystkich biorących udział w mistrzostwach świata, w pierwszym meczu grupowym podawali piłkę ponad sto razy. Wczoraj na Ellis Park zderzyli się z drużyną, której zawodnicy w pierwszym spotkaniu z Chile (0:1) mieli tylko 63 procent celnych podań. Najmniej na całym mundialu.
Honduras wczoraj na boisku miał tylko jedną rolę – pomóc Hiszpanii podnieść głowę. Zagroził bramce rywali dwa razy. Iker Casillas dwa razy zachował się niepewnie, chociaż bez żadnych konsekwencji. Zawodnicy Reinaldo Ruedy ani razu nie trafili w jego bramkę. Bywało, że długimi minutami patrzyli na to, co robią Hiszpanie, i gdyby nie wstyd, zaczęliby klaskać. Poprzedniego gola na mundialu Honduras zdobył zresztą dokładnie 28 lat temu.
Del Bosque zdecydował się tylko na jedną znaczącą zmianę – pozwolił zagrać od pierwszej minuty Fernando Torresowi. Davida Silvę zamienił na Jesusa Navasa, ale to o Torresa hiszpańska prasa upominała się od ostatniego gwizdka meczu ze Szwajcarią.