– Nie było kogo ratować – mówi "Rz" rzecznik Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych ppłk Mirosław Ochyra. Siła eksplozji ładunku ukrytego w drodze gruntowej była tak wielka, że silnie opancerzony pojazd M-ATV został rozerwany na strzępy. Na miejscu zginęło pięciu żołnierzy, cała załoga pojazdu. Do tragedii doszło ok. godz. 13 miejscowego czasu, gdy złożony z 30 pojazdów. To największa tragedia w historii naszych misji wojskowych po II wojnie światowej. Polski konwój wracał z Rawdzy, miejscowości położonej ok. 10 kilometrów od bazy w Ghazni.
M-ATV to zupełnie nowa konstrukcja uwzględniająca doświadczenia z wojny w Iraku i Afganistanie. Firma Oshkosh Defence produkuje pojazd łączący cechy wozu terenowego i silnie opancerzonych ciężkich samochodów. Patrolowiec waży 15 ton, ma kompozytowy pancerz i podłogę w kształcie litery V, która ma rozpraszać impet wybuchu.
Wszystko to okazało się wczoraj niewystarczające. – Siły eksplozji ponad 100 kg trotylu nie wytrzymałby nawet czołg – mówi Mateusz Multarzyński, ekspert "Nowej techniki wojskowej".
Do ataku przyznali się talibowie, nie wiadomo jednak, czy była to zasadzka, której celem był polski konwój.
Cała piątka poległych to żołnierze 20. Bartoszyckiej Brygady Zmechanizowanej. W Afganistanie służyli dopiero drugi miesiąc.