Jesteśmy chyba jedynym cywilizowanym narodem, który nie doczekał się biografii swoich czołowych postaci historycznych. Porządnych biografii nie mają Edward Rydz-Śmigły, Józef Beck czy Władysław Anders, nie mówiąc już o bohaterach ostatnich kilku dziesięcioleci.
Z tym większą radością należy przyjąć książkę Andrzeja Kunerta o generale Antonim Chruścielu „Monterze". Człowieku, który był faktycznym dowódcą Powstania Warszawskiego. To właśnie on wybrał się rowerem na rekonesans i 31 lipca złożył w Kwaterze Głównej AK nieszczęsny meldunek o sowieckich czołgach, które miały wjeżdżać na Pragę. Komunikat ten przyczynił się do podjęcia decyzji o rozpoczęciu walki już 1 sierpnia 1944 r.
„Polacy! Od dawna oczekiwana godzina wybiła. Oddziały AK walczą z najeźdźcą niemieckim we wszystkich punktach Okręgu Stołecznego" – napisał „Monter" w swojej pierwszej odezwie do mieszkańców Warszawy. „Wzywam ludność do zachowania spokoju i zimnej krwi".
Jakże inne nastroje musiały panować w komendzie 63 dni później, gdy „Monter" wydał swój pożegnalny rozkaz?! „Po wypełnieniu naszego żołnierskiego zadania do końca pokonani nie przez nieprzyjaciela, lecz przez niedostatek i głód – musimy przerwać walkę. Złożenie broni jest dla bitnego żołnierza najcięższą chwilą w życiu". Możemy się różnić w ocenie roli, jaką odegrał Chruściel, nie ma jednak wątpliwości, że była to postać tragiczna.