Narodowy przewoźnik stoi przed bardzo poważnym problemem. Jeśli śledczy ostatecznie dowiodą, że wtorkowa katastrofa airbusa A320 Germanwings, taniej linii należącej do Lufthansy, była spowodowana przez drugiego pilota samolotu, odszkodowania dla ofiar wypadku mogą okazać się kolosalne.
– Chodzi o udowodnienie, że wypadek był spowodowany niedopatrzeniem lub umyślnym działaniem przewoźnika w rozumieniu art. 21 konwencji podpisanej w Montrealu. Wtedy trudno sobie wyobrazić jakiś konkretny pułap odszkodowań – powiedział Bloombergowi Marco Abate, ekspert lotnictwa.
W czasie weekendu śledztwo zdawało się zaś zmierzać właśnie w tym kierunku. Jeszcze w czwartek prezes Lufthansy Carsten Spohr zapewniał, że „Lubitz był w 100 proc. zdatny do latania". Okazuje się jednak, że w dniach poprzedzających fatalny lot przechodził badania w klinice w Düsseldorfie związane ze znaczącym pogorszeniem wzroku. Niezależnie od tego w jego mieszkaniu śledczy znaleźli kilka zwolnień lekarskich, w tym jedno dotyczące minionego wtorku, które wskazywały, że nie jest on zdolny do pilotowania samolotu z powodu depresji.
Lubitz zdołał jednak ukryć przed Lufthansą swoje kłopoty zdrowotne, bo w Niemczech nie było automatycznego systemu przekazywania podobnych informacji przez służbę zdrowia pracodawcy. W kraju obowiązują bardzo ścisłe przepisy o tajemnicy lekarskiej. Sama Lufthansa także nie przeprowadzała regularnych badań psychologicznych swoich pilotów.
Takie kontrole nie są wymagane w UE, ale regularnie dokonuje się ich w wielu krajach azjatyckich po kilku wypadkach lotniczych spowodowanych samobójstwami pilotów. Lubitz rozpoczął kurs pilotażu w szkole Lufthansy najpierw w Bremie, a później w Arizonie w 2008 r. Niedługo później musiał zawiesić naukę z powodu problemów z depresją. Jak ujawnił „New York Times", amerykańscy instruktorzy uznali, że młody pilot nie jest zdatny do kierowania samolotami, ale Niemcy tego nie potwierdzili.