Prawosławne święta Bożego Narodzenia w Donbasie nie były spokojne. Ponad sto razy w ciągu weekendu prorosyjscy separatyści ostrzeliwali z artylerii i granatników pozycje ukraińskiej armii, w wyniku czego dziewięciu ukraińskich żołnierzy zostało rannych. Grzmi na całej linii frontu, mimo że od 24 grudnia oficjalnie obowiązuje zawieszenie broni. Była to już dziesiąta nieudana próba wstrzymania wymiany ognia w ramach „porozumień mińskich", o których zerwanie w Kijowie i Doniecku po raz kolejny oskarżają się nawzajem.
– Wielu obserwatorów OBWE wyjechało na święta do Europy. Po obu stronach linii frontu jest dużo pijanych żołnierzy. Jedni strzelają, a drudzy odpowiadają. O porozumieniach mińskich już nikt nie pamięta – mówi „Rz" kpt. Ołeksij Arestowycz, znany ukraiński analityk wojskowy.
Pod koniec grudnia emerytowany pułkownik rosyjskiego wywiadu wojskowego (GRU) Igor Striełkow (były minister obrony samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej) alarmował, że siły separatystów w walce z Ukraińcami w rejonie Uglegorska poniosły poważne straty. Jak twierdzi, w donieckiej armii doszło do masowej dezercji tak zwanych ochotników, którzy za udział w wojnie otrzymują miesięczne wynagrodzenie w wysokości 15 tys. rubli (równowartość 1000 zł).
Z finansowych powodów z Donbasu wyjechało już wielu najemników. Kilka miesięcy temu znany rosyjski nacjonalista Aleksiej Milczakow, który pozował na zdjęciach na tle zabitych ukraińskich żołnierzy, oświadczył, że nie wróci na wschód Ukrainy za mniej niż 300 tys. rubli (około 21 tys. zł) miesięcznie. – Za 15 tys. niech walczą miejscowi oraz ci, którzy nie mają gdzie pójść – napisał na swojej stronie w jednym z portali społecznościowych.
– Najemnicy składają broń i wracają do swoich domów. Od kilku miesięcy nie dostają wypłat od Rosji. Dowódcy separatystów kłócą się między sobą, dzielą wpływy. Oprócz tego są tam też rosyjscy oficerowie, którzy chcą tym wszystkim zarządzać – mówi Arestowycz. Jak twierdzi, ukraińskie siły stawią czoło ewentualnej agresji.