Marek Migalski: Moralność wygra w wyborach

Chodzi nie o treść rządzenia, ale o formę.

Publikacja: 17.04.2018 19:31

Marek Migalski: Moralność wygra w wyborach

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Sobotnie konwencje Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej były festiwalem obietnic. Bardziej imponujące były zapowiedzi tej pierwszej partii. Po pierwsze dlatego, że ma narzędzia do ich wprowadzania w życie, a po drugie, bo obecny spadkowy trend dla PiS wymusił swoistą licytację. Formacja Jarosława Kaczyńskiego zdecydowała się na reset i ucieczkę do przodu. Ucieczkę od kwestii premii, przyznawanych sobie w latach 2016–2017 przez rząd Beaty Szydło, która była najważniejszą przyczyną gwałtownego pikowania popularności PiS.

Na konwencji samorządowej ugrupowań rządzących o samorządzie było stosunkowo mało. Premier Morawiecki przedstawił kilka propozycji – dofinansowania matek szybko rodzących kolejne dzieci, finansowania szkolnych wyprawek, obniżenia podatków, budowy mieszkań. Niewątpliwie te obietnice muszą spodobać się wielu wyborcom, a ponadto mają jeden poważny walor – odwracają dyskusję od skandalu związanego z premiami. Czy sztuczka ta się uda, trudno dzisiaj orzec – wiele zależy od sposobu wprowadzania tych postulatów w życie oraz od sprytu opozycji, by jednak sprawie premii nie dać tak szybko umrzeć.

Ale jest pytanie ważniejsze: czy owe propozycje mogą pomóc obozowi rządzącemu zachować władzę po 2019 r.? Tu odpowiedź jest negatywna: to nie ich realizacja o tym zdecyduje. Po pierwsze, i mniej istotne, nie wiemy, czy owe zapowiedzi z zeszłego tygodnia naprawdę znajdą swoją realizację, czy pozostaną w sferze obietnic i niespełnionych ślubów. Po drugie, i o wiele ważniejsze, nawet jeśli zostałyby zrealizowane, to i tak nie gwarantowałyby przedłużenia mandatu PiS do rządzenia na następną kadencję.

Zacznijmy od sprawy banalniejszej – wyborów nie wygrywają ci, którzy więcej obiecują. Gdyby tak było, od zawsze, aż do dziś, rządziłaby Samoobrona, Unia Pracy, narodowcy i wszelkiej maści populiści. Nie jest bowiem tak, że im kto bardziej „wypasiony” pakiet świadczeń zaproponuje w kampanii, tym większe ma szanse w realnych wyborach. Tak głupi wyborcy jednak nie są.

Ale – i tu już sprawa się komplikuje – ci sami wyborcy nie są w stanie, lub nie chcą, skutecznie rozliczać rządzących z tego, jak radzili sobie ze sprawowaniem władzy. Po prostu – historia wyborów w III RP udowadnia, że to, jak profesjonalnie i rzetelnie jakaś ekipa rządziła, nie miało prawie żadnego wpływu na to, czy elektorat doceniał to w następnych wyborach czy też nie. Sprawa bardzo demoralizująca, ale jednak boleśnie prawdziwa.

Przyjrzyjmy się bowiem temu, jak oceniano rządy poszczególnych koalicji i partii. Przecież gdyby wyborcy potrafili lub chcieli ocenić sposób sprawowania władzy przez PiS w 2007 roku, to… przedłużyliby mu mandat na następną kadencję. Warunki życia w latach 2005–2007 się polepszały, PKB rósł, malało bezrobocie. A jednak elektorat wolał rządy PO i PSL. I tu znów nieprzyjemna niespodzianka – bo gdyby miał on oceniać swój poziom życia, to pozbawiłby tę koalicję władzy nie w 2015 r., lecz o cztery lata wcześniej, bo to właśnie w 2011 r. kraj walczył ze skutkami kryzysu światowego. W 2015 sytuacja gospodarcza Polski była dobra, a jednak wyborcy uznali, że czas na zmianę, na „dobrą zmianę”.

Gdy cofniemy się jeszcze bardziej, to dojdziemy do wniosku, że AWS spadła w ciągu czterech lat swych rządów z 34 do 6 proc. na pewno nie dlatego, że doszło wówczas do katastrofy gospodarczej. Podobnie jak w przypadku SLD, którego rządy w latach 2001–2005 skończyły się zjazdem poparcia z 41 do 11 proc., a przecież partia Leszka Millera nie zostawiała kraju spalonego i zrujnowanego.

Zatem skąd się biorą zwycięstwa i porażki ugrupowań rządzących? Otóż nie z treści sprawowania przez nie władzy, lecz z formy. Polacy nie są w stanie lub nie chcą rzetelnie ocenić po czterech latach, jak formacja rządząca wypełniała swoją rolę. To znaczy są w stanie, ale tylko w kontekście moralności i stylu. Wyborcy nie chcą stosować do oceny politycznej narzędzi politycznych, ostatecznie ekonomicznych. Używają do tego instrumentarium moralnego. Przedłużają komuś mandat lub nie wcale nie dlatego, że ten ktoś dobrze gospodarzy i skutecznie rządzi, lecz dlatego, że jest moralny i uczciwy lub nie.

AWS utonęła nie dlatego, że – jak to się często twierdzi – jej reformy były bolesne. Utonęła, bo przez cztery lata dochodziło do gorszących sporów i skandalicznych wojen domowych. Nic nie zostało z haseł sanacji obyczajów publicznych. SLD zabiły walki baronów, szorstka przyjaźń Millera z Kwaśniewskim, wojna z Agorą. PiS w 2007 r. musiało oddać władzę pomimo sukcesów gospodarczych; jednak bratobójcza walka z Giertychem i Lepperem oraz wieloma grupami społecznymi zmobilizowała miliony do głosowania przeciwko dalszym rządom Kaczyńskiego. Wreszcie PO została odsunięta ponad dwa lata temu od rządzenia, bo ludzie dość mieli arogancji tej władzy, a największa partia opozycyjna zapowiadała pokorę i umiar.

Dziś mamy podobną sytuację: PiS w 2019 r. polegnie (lub nie) nie dlatego, że PKB będzie o 2 proc. wyższy lub niższy, a bezrobocie osiągnie poziom 5 lub 8 proc. To prawie nie ma wpływu na decyzje wyborcze. Polacy odstawią partię Kaczyńskiego od władzy, jeśli uznają ją za niemoralną. Nieudacznictwo gospodarcze jeszcze nikomu u nas nie zaszkodziło; brak etyki – przynajmniej na zewnątrz – owszem, tak. Polski wyborca to moralista, nie ekonomista: ocenia postawy etyczne, a nie zdolność do rozwiązywania problemów gospodarczych.

Dlatego PiS wpadło ostatnio w taką panikę – ubezwłasnowolnienie Trybunału Konstytucyjnego, łamanie praw opozycji, atak na sądy, zdemolowanie naszej pozycji w UE – wyborcy mogli wybaczyć. I wybaczali. Ale jak zobaczyli zachłanne, pazerne bogacenie się przez ministrów – zawyli z oburzenia tak donośnie, jak aparat partyjny zawył z zachwytu po słowach Beaty Szydło o tym, że im się te premie należały. Kaczyński wyciągnął właściwy wniosek: próbuje zdyscyplinować partię, powściągnąć jej apetyty, postraszyć służbami. Bo ma pełną świadomość, że jeśli jego formacja zostanie rozpoznana jako niemoralna, to przegra wybory. Łapczywym i ostentacyjnie pazernym można być we Włoszech lub w Rosji, ale nie w Polsce. Rządząc tutejszym elektoratem, można nie przejmować się gospodarką i realną polityką, natomiast trzeba być moralnym. A przynajmniej na takiego wyglądać.

Dlatego właśnie to, co zaprezentowano na sobotnich konwencjach nie ma żadnego znaczenia politycznego. Jedyne co się liczy, to czy pozwoliły one politykom obozu władzy i opozycji zaprezentować siebie jako osoby o wysokim morale. O tym, kto w tym udawaniu okazał się lepszy i skuteczniejszy, przekonamy się już w czasie najbliższych elekcji.

Autor jest politologiem, doktorem na UŚ

Sobotnie konwencje Prawa i Sprawiedliwości oraz Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej były festiwalem obietnic. Bardziej imponujące były zapowiedzi tej pierwszej partii. Po pierwsze dlatego, że ma narzędzia do ich wprowadzania w życie, a po drugie, bo obecny spadkowy trend dla PiS wymusił swoistą licytację. Formacja Jarosława Kaczyńskiego zdecydowała się na reset i ucieczkę do przodu. Ucieczkę od kwestii premii, przyznawanych sobie w latach 2016–2017 przez rząd Beaty Szydło, która była najważniejszą przyczyną gwałtownego pikowania popularności PiS.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił