Pracownicy Sejmu zaaranżowali spotkanie z szefami miejskiego Biura Bezpieczeństwa oraz policją. Chcieli wysondować, czy ratusz jest skłonny ustawić w parku im. Rydza Śmigłego pod skarpą, na której stoi Sejm, trzy kamery. Za ich instalację miasto musiałoby zapłacić co najmniej 36 tys. zł.
Dlaczego nie Sejm? – Bo to teren miejski – uzasadniał w rozmowie z “Rz” Jarosław Szczepański, dyrektor biura prasowego Kancelarii Sejmu. Według niego park przylegający do terenu Sejmu wymaga szczególnego nadzoru.
Warszawska policja nie potwierdza jednak doniesień o nadzwyczajnym zagrożeniu. W ubiegłym roku w parku przy ul. Na Skarpie mundurowi odnotowali ledwie dwa przestępstwa: uszkodzenie mienia i włamanie. Zdecydowanie mniej bezpiecznie od posłów mogli się czuć mieszkańcy pobliskiej ul. Górnośląskiej i Rozbrat. Tam funkcjonariusze musieli ścigać sprawców 49 przestępstw (m.in. skradziono dziewięć aut, doszło do czterech napadów). – Z naszego punktu widzenia przed Sejmem jest bezpiecznie – uznała Ewa Gawor, szefowa miejskiego Biura Bezpieczeństwa.
Okazało się jednak, że pracownikom Sejmu nie chodziło o odstraszenie złodziei i rozbójników, ale przede wszystkim... rozochoconych par jednej płci. – Park jest miejscem schadzek homoseksualistów – zdradził w tajemnicy jeden z pracowników parlamentu. Potwierdzili to mieszkańcy. – Widziałam jak dwaj panowie zabawiali się koło Sejmu w krzakach – mówiła pani Agata.
Jednak i te argumenty nie skłoniły przedstawicieli ratusza do wydania miejskich złotówek na kamery. – Nie planujemy tam budowy monitoringu – ucięła Ewa Gawor.