Często dowiadywali się 0 swojej historii późno, jako dorośli ludzie. Taki człowiek, dziś już stary, nie zna swego prawdziwego nazwiska i miejsca urodzenia. Znajdywano go bez żadnej identyfikującej informacji, która, oczywiście, byłaby zbyt niebezpieczna. Nic o sobie nie wiedział i wciąż nie nie wie, skąd się wziął. Świadków swego pochodzenia łatwiej mu było szukać 10, 20, nawet 30 lat po wojnie niż teraz. Aż tu nagle dowiaduje się, że wszystko, co o sobie do tej pory wiedział, jest nieprawdziwe. A jaka jest prawda?, nie wie i nikt mu tego nie powie.
Niedawno do Stowarzyszenia „Dzieci Holokaustu” zgłosił się ktoś z prośbą o radę. Wiedział, że jego ciotka uratowała żydowskie dziecko. Ona i jej mąż już nie żyją, a ich przybrany syn nie ma pojęcia, że to nie byli jego prawdziwi rodzice.
Pytał nas, czy on, jako jedyny pozostały przy życiu człowiek, który zna prawdę, ma mu ją wyjawić czy nie?
Zdania był podzielone. Ja uważam, że nie, bo po co? Coś mu się zabierze, a żadnej wiedzy nie da w zamian.
Czy mam rację? Nie wiem. Nie upieram się przy tym, ale po prostu żal mi niemłodego już człowieka. Raptem w życiu ma przeżyć rewolucję, która mu niczego nie zbuduje. Niektórzy jednak uważali, że każdy ma prawo znać prawdę o sobie, bo to i jemu, i jego przodkom po prostu się należy. To są trudne wybory.