Potrzebuję drugiego zajęcia

- Potrzebne jest mi inne stałe zajęcie, takie, które zupełnie odrywa od sportu. Nie mam czasu na normalną pracę, ale wydaje mi się, że na drugie studia udałoby mi się wygospodarować trochę czasu - mówi Tomasz Majewski, mistrz olimpijski w pchnięciu kulą specjalnie dla „Rzeczpospolitej”

Aktualizacja: 17.08.2008 18:57 Publikacja: 17.08.2008 17:38

Potrzebuję drugiego zajęcia

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Czy badał pan drzewo genealogiczne rodziny Majewskich z Mazowsza i znalazł w nim równie dużych krewniaków?

Ja nie badałem, ale parę osób w rodzinie się tym bawiło, nawet doszli parę wieków wstecz. Wiem więc, że czasem się taki rodził, ale moi rodzice nie są wysocy, są średniego wzrostu.

Skąd Nasielsk w pańskim dowodzie?

Było najbliżej ze Słończewa do szpitala, reszta rodzeństwa rodziła się w Pułtusku, ale wtedy był tam remont i mama pojechała do Nasielska.

Wieś Słończewo to dla pana specjalne miejsce?

Tak, czuję się silnie związany z ojcowizną. Pewnie już tam z Warszawy nie wrócę, ale tam są naprawdę moje korzenie.

Jak wygląda ta wieś, mazowiecki krajobraz i szosa przez środek?

To nie jest zwarta wieś, domy są rozrzucone wzdłuż paru dróg w dolince, bardzo normalne miejsce. Nie powiem dokładnie ile numerów, nie chcę skłamać, może sześćdziesiąt kilka, ale nie jest to za duże sioło. Sklep jest, remizy nie ma, strażacy są w sąsiedniej wsi.

I jest pan najsłynniejszym człowiekiem w okolicy, jak już o panu piszą?

Ja jestem drugim mistrzem olimpijskim w gminie Gzy, pierwszym był pan Józef Grudzień. Złoty medalista igrzysk to dla nas nic nowego.

Ludzie i tak będą przyjeżdżać, aby zobaczyć dom rodzinny mistrza, podoba się to panu?

Już podobno przyjeżdżają, ale ja bym popędził.

Ma pan tam swój kawałek ziemi?

Nie mam, ziemia należy do mego młodszego brata, on jest gospodarzem.

Przyjaciele z rodzinnych stron pozostali?

Nadal z wieloma się spotykam, część założyła rodziny, cześć wyjechała. Ci z mojej klasy maturalnej w liceum w Ciechanowie wszyscy pokończyli studia, dużo z nich jest w Warszawie, nie ma problemu z podtrzymaniem więzi.

Dlaczego wymyślił pan sobie, że do uprawiania sportu trzeba dodać studia w stolicy?

To wyszło naturalnie. Zdałem maturę, pojechałem zdawać egzaminy. Najbliższe duże miasto to Warszawa. Startowałem na liczne kierunki, ale na żaden się nie dostałem. Dziś mówię, że na szczęście. Rok się jakoś poobijałem, trenując kulę. Potem próbowałem dostać się na dziennikarstwo, znów nic z tego nie wyszło, znów na szczęście. Wreszcie poszedłem na politologię na Uniwersytet im. Stefana Wyszyńskiego, postudiowałem parę lat i zostałem magistrem.

Przyszło panu do głowy, by pracować w wyuczonym zawodzie?

Moja sytuacja ekonomiczna była kiedyś taka, że brałem pod uwagę, iż pójdę na studia dzienne i potem zwyczajnie do roboty. Gdyby nie powstał w odpowiednim czasie ośrodek szkoleniowy rzutów w Warszawie, to pewnie przestałbym trenować kulę. Zresztą nie tylko ja, dyskobol Piotrek Małachowski czy Wioletta Potępa też pewnie by zrezygnowali z treningów.

A jaki był temat pańskiej pracy magisterskiej?

Ciekawy, jak mi się wydaje. „Pomarańczowa Alternatywa jako forma antykomunistycznej opozycji”. Napisałem czym była i jak się przyczyniła do zmiany ustroju. Pokazałem to bardziej opisowo, mniej było badań, bo ludzie już na ten temat napisali parę słów, ale praca mi się podobała. Przyznaję, że innym też.

Niedawno mówił pan, że pójdzie na kolejne studia, skąd ten pęd do nauki?

Potrzebne jest mi inne stałe zajęcie, takie, które zupełnie odrywa od sportu. Nie mam czasu na normalną pracę, ale wydaje mi się, że na drugie studia udałoby mi się wygospodarować trochę czasu. Chciałbym jeszcze się pouczyć. To niczemu nie przeszkadza, może pomóc. Jeśli człowiek za dużo siedzi przy jednym zajęciu to powoli wariuje.

Inaczej mówiąc, twierdzi pan, że trening pchnięcia kulą ogłupia?

Jak się z boku popatrzy, to to jest totalnie głupie zajęcie. Robi się zazwyczaj to samo, non stop. To jest prawie jak praca w fabryce na taśmie. Doskonali się jeden ruch, ten ruch ma wychodzić jak najlepiej. Wszystko się kręci tylko dookoła tego zadania. Mozolne dążenie do doskonałości i nic więcej.

Słyszałem, że lubi pan oglądać gwiazdy...

Kiedyś miałem takie młodzieńcze marzenie, żeby kupić sobie teleskop i kiedy doszedłem do chwili, w której mogę sobie go kupić, to nie mam po co, bo w Warszawie nie widać nieba. Nie miałbym też gdzie go postawić.

A w Słończewie widać niebo?

To w prostej linii jest 65 km od Warszawy, ale jest tam czyściutkie niebo, nie ma poświaty i można by coś poobserwować. W stolicy nie da rady i będę musiał poczekać z tym teleskopem jeszcze parę lat.

Ma pan ochotę na zbudowanie domu pod Warszawą?

Tak, ale na tym etapie kariery, za wcześnie o tym myśleć. Teraz muszę być niemal bez przerwy w mieście, mam wynajęte mieszkanie na Ursynowie, już siedem lat tak to działa. Mało jeżdżę na obozy, głównie siedzę w stolicy. Ośrodek rzutów jest dla nas dobrym miejscem przygotowań. Mam halę, mam stadion, mam siłownię, wszystko mogę tam zrobić. Można jeździć po świecie, ale nie można z tego jeżdżenia zrobić głównego celu. Jak tę robotę mogę zrobić tutaj, to nie potrzebuję żadnych szalonych rzeczy. Zresztą dla miotaczy jeżdżenie np. w wysokie góry nie ma takiego znaczenia. Raz byłem, nosiło mnie strasznie, wróciłem i przestało nosić. Jeździmy czasem wyżej, by zrobić dużą siłową robotę, to pomaga na pewno, ale to nie jest tak, że muszę siedzieć w górach pół roku.

Czy ma pan pieniądze z uprawiania sportu?

Mam nadzieję, że olimpijska premia rozpocznie etap, kiedy będę więcej zarabiać. To mnie cieszy, bo kula to nie jest popłatna konkurencja. Ostatni mityng Złotej Ligi miałem dwa lata temu. Jesteśmy w szarym końcu lekkoatletów, gorzej mają na pewno młociarze, a już najgorzej chód i kobiety miotaczki. Złotówka mocna, nam zwykle płacą w dewizach, toteż tracimy. Na razie czekam więc, aż coś spokojnie się uzbiera. Będę inwestował w siebie, tak chyba najlepiej. A z drugiej strony, wie pan, nie ma chyba takiej sumy, której nie można przetracić.

Wytworzył pan w mediach obraz mężczyzny, który z uśmiechem na twarzy opowiada, że w sporcie jest miejsce na luz, zabawę, piwo i nawet silniejsze używki. Jak jest naprawdę?

Jak muszę siedzieć w ośrodku i zasuwać, to siedzę i zasuwam. Nie ma mowy o czymkolwiek innym, jest tylko trening. Teraz mogę sobie oczywiście wesoło pogadać, ale ja przecież ciężko zasuwam większość roku. Bardzo dużo trzeba pracować w moim sporcie, bo kula to taka konkurencja, w której z luźnego treningu nic nie będzie.

To skąd te legendy o wielu piwach i udanych startach pod wpływem?

Boże drogi, no jestem dużym facetem, mogę wypić, ale to na pewno przeszkadza, więc po prostu nie przesadzam i tego nie robię.

Ma pan jakieś nałogi?

Jeśli już to sporo czytam. Jak popatrzę na poziom czytelnictwa w Polsce, to na pewno jestem nałogowcem. Do Pekinu wziąłem dwie książki, ale tu trochę mi nie idzie, jest za wiele innych zajęć. Najwięcej czytam jak podróżuję, wtedy kartki szybko idą. Skoro codziennie jeżdżę z jednego końca Warszawy na drugi, to mam czas.

To znaczy, że nie jeździ pan autem?

Ja nie mam prawa jazdy. Jak bym miał, to też bym metrem jeździł, bo w stolicy to szybciej.

Lubi pan zjeść i dużo, i dobrze?

Ja mogę dużo zjeść, ale nie muszę. Jak jestem w pełnym treningu to potrafię wciągnąć mnóstwo, lecz są dni, że jem tylko tyle, żeby nie paść. W końcu ważę 140 kg, to naturalne, że jem trochę więcej od innych, ale nie przesadzajmy. Wybredny nie jestem. Poza tym sport w Polsce uczy się jeść wszystko. Jeździ się po różnych ośrodkach, startuje w różnych zawodach i w stołówkach je się naprawdę przeróżne rzeczy, ale hamburgerów nie ruszam.

Lubi pan Irenę Szewińską?

Nie wiem, może za mało ją znam.

Ma pan wzorzec kulomiota?

Ulf Timmermann. On najwięcej potrafił wykrzesać z siebie i swojej techniki. Jakbym ja tak pchał, to uff... naprawdę nie wiem, ile bym uzyskał.

Zdrowie panu dopisuje?

W tym roku jestem zdrowiutki, nie miałem żadnej poważnej kontuzji poza naciągnięciem mięśnia. Kulomiotom najczęściej psują się ręce, czasem plecy strzelają, odcinek biodrowo-krzyżowy. Wtedy człowiek czuje, że żyje, zwłaszcza, że nie może wstać z łóżka. W Pekinie trzy, cztery godziny po konkursie plecy też mnie bolały, miałem mięśnie ponaciągane lekko, bo choć prób było mało, to spięcie organizmu wielkie. Ale już jest wszystko w porządku.

Ma pan wariant B w życiu, gdyby los nagle kazał przerwać uprawianie sportu?

Coś bym wymyślił, nie jestem ofiarą losu. Jestem przyzwyczajony do ciężkiej pracy. Ja nie potrzebuję dużo w życiu. Dałbym sobie radę, sport uczy pokory.

Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!