Staramy się, żeby nasze projekty były długofalowe, ale budując studnię, nie zawsze można oszacować pojemność źródeł. Np. w przypadku Sri Lanki, chociaż działaliśmy w najsłabiej rozwiniętym rejonie Anfara, odkryliśmy źródło wody, które daje 250 l/minutę. Myślę, że to wystarczy na co najmniej dziesięć lat. Mam nadzieję, że w tym czasie, jeżeli nie będzie wojny, a ta infrastruktura nie zostanie zniszczona, zostaną wykonane badania geologiczne, znajdą się kolejne źródła i powstanie plan ich wykorzystania.
Istnieje szansa zaspokojenia całkowicie popytu na wodę w tych rejonach?
Oczywiście, że tak. Jest to tylko kwestia środków. Gdybyśmy zamiast 20 studni rocznie w Sudanie mogli budować 50 albo 100, to te potrzeby byłyby zaspokojone dużo szybciej. Zdajemy sobie sprawę, że każda studnia, którą wybudujemy, to jest kolejne 2 – 3 tys. ludzi, którzy mają dostęp do pitnej wody. Wtedy można myśleć o rozwoju takiej społeczności, bo ludzie nie będą chorować, dzieci będą chodziły do szkoły, a nie po wodę, kobiety mogą nawadniać pola i jest czym poić bydło. Dlatego staramy się namawiać zarówno indywidualnie firmy, jak i przedstawicieli miast, żeby ufundowały swoją studnię w Sudanie.
Jaki jest koszt takiej budowy?
Od 12 do 15 tys. dolarów. Zależy to od głębokości odwiertu. Ale biorąc pod uwagę, że z tej studni korzysta średnio 2 do 3 tys. ludzi i wystarczy ona co najmniej na dziesięć lat, to ten koszt tak naprawdę jest niewielki. Stawka jest również taka dlatego, że mamy tylko jedną firmę, która je wykonuje. Musi zatem pokonywać duże odległości. Gdybyśmy mieli własny sprzęt do wiercenia studni, moglibyśmy tego nauczyć lokalnych mieszkańców i z czasem przekazać im ten sprzęt. Jest to nasz dalekosiężny cel, żeby w przyszłości Sudańczycy sami mogli sobie wiercić studnie tam, gdzie są potrzebne.
Czyli zamiast poszukiwać wody na Marsie, powinniśmy jej poszukać na własnej planecie?