Tak jak kiedyś fabryka ta była wizytówką Warszawy, tak potem stała się kłopotem, a dziś jest wstydem. Firma zaliczana była do dziesięciu największych stołecznych zakładów. Przed I wojną światową zatrudniała 600 osób, przed drugą – dwa razy tyle. Ale po wyzwoleniu już się nie podniosła z upadku.
„Dziś Walcownia Metali Warszawa jest prawdziwym skansenem technicznym, od dawna bowiem nie unowocześniano fabryki, wychodząc z założenia, że lata zakładu (...) są policzone” – napisał w „Kurierze Polskim” wyżej podpisany. Był marzec 1974 r. i zaczęto wtedy mówić, że jeszcze rok, dwa i walcownia przeniesiona zostanie w rejon Huty Warszawa. A ulica Prosta, przy której stały budynki uniemożliwiające poszerzenie drugiej jezdni, nareszcie będzie prosta.
Coś mnie podkusiło i poszedłem na tę Prostą róg Żelaznej. To było naprawdę powalające na kolana miejsce. W halach żywcem wyjętych z XIX-wiecznej fabryki unosiły się dymy znikające gdzieś pod sufitem, w przyćmionym blasku świetlików. W oddali buchały płomienie z odlewanych właśnie metali, a na wielkich stołach ciągarki, przed 100 laty będące ostatnim krzykiem techniki, przemieniały mosiężne pręty w drut. Brakowało tylko postaci, które w tymże 1974 roku pojawiły się na ekranie Wajdowskiej „Ziemi obiecanej”.
Artykuł „Norblin – techniczny skansen” trafił do ówczesnego urzędu konserwatorskiego i, jak mnie poinformowano, zaczęto tam zastanawiać się nad utrzymaniem tego obiektu jako zabytku. Z tymże zastrzeżeniem, iż południowa część fabryki, odbudowana po wojnie, miała pójść pod młot, dzięki czemu ulica Prosta stałaby się taka, jaka jest jej nazwa.
Kiedy po sześciu latach mury opustoszały, Prostej jednak nie wyprostowano, a fabrykę przekazano Muzeum Techniki. Dla dobra zabytku zdecydowano się na zablokowanie arterii w centrum miasta, a ostatnio sprzedano te budynki prywatnej firmie. Nie jestem pewien, czy nie stało się wtedy źle, bo gdyby teren był mniejszy i siłą rzeczy mniej atrakcyjny, to po latach tak ochoczo nie rzuciliby się na niego deweloperzy.