Kobieta siedzi na wózku – nieruchoma, jakby nieobecna. Mężczyzna delikatnie smaruje jej twarz. Wchodzącym do pokoju wyjaśnia: „Nakładam oliwkę, żeby nawilżyć cerę". Po chwili dodaje tonem usprawiedliwienia: „Na co mi przyszło, staremu...? Mam już 86 lat, moja żona 82".
– Przyszło wypełnić miłość do końca, panie Zdzisławie – odpowiada dr Barbara Kołakowska, kierownik zakładu, specjalista medycyny paliatywnej i anestezjolog. Scen krzepiących, godnych uwiecznienia na taśmie filmowej czy malarskim płótnie widziała w zakładzie wiele. Podobnie jak scen odwrotnych, pełnych cierpienia w samotności, odchodzenia bez najbliższych. – Bo u nas, mimo chorób i starości, toczy się zwykłe życie – zapewnia.
Zakład Opiekuńczo-Leczniczy mieści się w historycznym budynku (przy Krakowskim Przedmieściu 62), który warszawiacy nazywają Res Sacra Miser, od wykutej na fasadzie budynku łacińskiej maksymy. To dawny pałac Kazanowskich, wpisany do rejestru zabytków. Ma 149 miejsc, dwa oddziały kobiece, jeden męski, hospicjum oraz oddział dla chorych w stanach wegetatywnych.
Fryzjer, manicure i francuska piosenka
Mam towarzyszyć pani kierownik w codziennym obchodzie, najpierw jednak kilka słów wprowadzenia.
– Sprawność naszych pacjentów jest bardzo mała. Większość nie potrafi samodzielnie jeść, umyć się, a nawet przemieścić z łóżka na krzesło. Czasem są to osoby chodzące, ale niezgłaszające żadnych potrzeb, czyli nieobsługujące się samodzielnie. Wszyscy wymagają całodziennej opieki, przewijania i karmienia – uprzedza pani doktor.