W piątek wieczorem we Wrocławiu Rosjanie nie mieli kłopotów. To znów, jak cztery lata temu, może być rosyjskie lato. Wtedy czarowali Europę piękną, szybką grą ze znakiem jakości Guusa Hiddinka. Teraz kontynuują holenderską przygodę, tyle że w spokojniejszej wersji Dicka Advocaata – trener nawet po wygranej z Włochami 3:0 martwi się głównie o grę obronną. Nie znaczy to jednak, że jego reprezentacja nudzi. Może nie atakuje falami, jak w Austrii i Szwajcarii, ale konsekwencją potrafi rozbić najlepszych.
W pierwszej połowie piłkarze Michala Bilka nie nadążali za Rosjanami. W każdej akcji byli dwa kroki za nimi i mogli tylko bezradnie się rozglądać. Tak padł pierwszy gol. Po dośrodkowaniu z prawej strony Aleksandr Kierżakow trafił w słupek. Petr Cech i koledzy pobiegli za nim, a gdy wracali na swoje pozycje, Ałan Dzagojew strzelił tam, gdzie nikogo już nie było. Jeśli ktoś myślał, że Czesi w tym momencie się zerwą, to się pomylił. Głowy może i chciały, ale nogi nie niosły. Rosjanie dalej rządzili na boisku i tylko słabej skuteczności Kierżakowa zawdzięczają to, że nie strzelili więcej goli. Napastnik Zenita St. Petersburg mógł sam strzelić w tym meczu cztery gole, ale nie trafił ani razu.
Po przerwie Rosjanie dali odetchnąć Czechom tylko na chwilę. Rywale strzelili gola (Vaclav Pilar), ale to był koniec dobrych wiadomości. Gdy Rosjanie uznali, że pora włączyć wyższy bieg, strzelili dwie kolejne bramki.
We wtorek, w dniu meczu z Polską, w Rosji jest święto narodowe, ale zanosi się na to, że obchody zaczną się już w weekend, we Wrocławiu.