"Rzeczpospolita": W poniedziałek rozpoczęły się ćwiczenia wojskowe pod Lwowem z udziałem amerykańskich żołnierzy. Jakie to ma znaczenie dla Ukrainy?
Aleksej Arestowycz: Ma to duże znaczenie, ponieważ ukraińscy żołnierze będą mieli okazję zobaczyć, jak wygląda najnowocześniejsze wojsko na świecie i jakie ma metody prowadzenia wojny. Przede wszystkim szkolenia te są adresowane do żołnierzy Gwardii Narodowej, w szeregach której jest bardzo dużo niedoświadczonych ochotników. Zazwyczaj po zakończeniu podobnych szkoleń w krajach nierozwiniętych – takich jak Ukraina – Amerykanie pozostawiają po sobie sprzęt, co dla nas również ma duże znaczenie. Poza tym obecność amerykańskich żołnierzy to bardzo znaczący symbol. Oznacza to, że Ukraina ma sojuszników, którzy nie tylko mówią, ale i robią praktyczne rzeczy.
Czy ukraińska armia ma wiele do nadrobienia?
Obecnego stanu naszej armii nie można już porównywać z tym, który był za rządów Janukowycza. Dziś mamy około 120 tysięcy żołnierzy, którzy gotowi są walczyć w dowolnej chwili. Gdy zaczynała się wojna w Donbasie, ukraińskie siły zbrojne miały jedynie 15 tysięcy żołnierzy. Gdyby Rosja zdecydowała się teraz na otwartą inwazję na Ukrainie, nie byłoby to już takie łatwe jak rok temu. Musiałaby ściągnąć siły z granicy z Chin, z Kaukazu, Arktyki i innych miejsc, na co dzisiaj po prostu nie jest gotowa, ponieważ ma inne problemy. Prawdą jest jednak to, że nasza armia jest o szczebel niżej niż rosyjska i o dwa szczeble niżej od amerykańskiej.
Z kolei w Moskwie bardzo nerwowo reagują na obecność instruktorów NATO na Ukrainie...
Jakakolwiek obecność zachodnich żołnierzy na Ukrainie znacząco ogranicza i powstrzymuje imperialne ambicje Kremla. Wyobraźmy sobie reakcję Waszyngtonu, gdyby zginął tu amerykański żołnierz. W Moskwie uważają, że całe terytorium Ukrainy aż do Lwowa należy do tak zwanej rosyjskiej strefy wpływów, a obecność tu amerykańskich żołnierzy niszczy ten cały mityczny obraz.