Czytaj więcej:
IPN ujawnił 18 lutego, że w domu wdowy po gen. Czesławie Kiszczaku znaleziono dokumenty wskazujące na współpracę Lecha Wałęsy z SB w latach 1970-1976. Wśród znalezionych dokumentów jest m.in. deklaracja współpracy podpisana własnoręcznie przez Wałęsę. IPN twierdzi, że dokumenty są autentyczne, choć jak dodał prezes IPN Łukasz Kamiński, podpisu nie zweryfikował jeszcze grafolog.
- Osobiście uważam, że to nic nie wniesie już do tego, co już wiemy o moim ojcu i to, co udało mu się dokonać, szczególnie będąc liderem "Solidarności" - podkreślił Jarosław Wałęsa. Europoseł PO dodał, że obecnie obawia się o zdrowie ojca. - Zrobię wszystko, żeby bronić go - podkreślił.
Jarosław Wałęsa stwierdził również, że nie widzi powodu, aby jego ojciec przepraszał za dokument, który podpisał w 1970 roku tylko po to, aby "wyjść na zewnątrz, żeby być znowu ze swoją rodziną, żeby ochronić swoje życie i zdrowie". - W tej chwili przypisuje się mojemu ojcu coś więcej, tak że on zrobił gorsze rzeczy, niż tylko podpisał jeden świstek papieru, żeby wyjść na wolność w grudniu 1970 r. W tej chwili przypisuje mu się to, że brał pieniądze, że donosił na swoich kolegów i tutaj trzeba powiedzieć kategorycznie: nie. Dokumenty, które zostały znalezione w szafie Kiszczaka nie mają żadnej wiarygodności. Dlaczego? Dlatego, że to są dokumenty człowieka, który zawodowo, profesjonalnie podrabiał dokumenty mojego ojca - przekonywał Jarosław Wałęsa.
Europoseł PO zarzucił też prezesowi IPN Łukaszowi Kamińskiemu, że ten "mąci w głowach Polaków i staje się narzędziem politycznym", bo informuje o podpisanym przez Lecha Wałęsę zobowiązaniu do współpracy z SB, choć "nie jest w stanie w tej chwili powiedzieć, czy to jest dokument prawdziwy, czy nieprawdziwy". - Oskarżam szefa IPN o nierzetelność - dodał.