Wizerunek kraju nie jest tak ważny, jak sądzą politycy mainstreamowi, ale też nie jest tak nieważny, jak mniemają politycy antyestablishmentowi. Jest istotny do pewnego stopnia i w pewnych aspektach. Niestety, w ciągu ostatnich sześciu miesięcy został on bardzo poważnie naruszony przez rządy PiS.
Jeśli nowa ekipa szła do wyborów pod hasłem dobrej zmiany, to przynajmniej w jednej dziedzinie nie udało się jej to – w kwestii wizerunku Polski za granicą. Można nawet powiedzieć, że nigdy chyba po 1989 roku obraz naszego kraju nie był tak zły jak obecnie. W dużej mierze to wynik tego, że politycy PiS i jego medialni paputczicy w głębokiej pogardzie mają kwestie wizerunku.
Wrogi świat poza granicami
Więcej – wydaje się, że właśnie krytyczne opinie umacniają ich w przekonaniu, że są na dobrej drodze i skutecznie dbają o interes kraju. Świat zewnętrzny postrzegają bowiem jako z natury wrogi. Jeśli więc ów świat źle wyraża się o zmianach zachodzących w Polsce, jest to sygnał, że polityka nowej ekipy jest słuszna, a pretensje zgłaszają tylko ci, których interesy nowy patriotyczny gabinet naruszył. Im gorszy zatem wizerunek kraju za granicą, tym bardziej jest oczywiste, że partia rządząca działa w interesie Polski i Polaków.
Że jest to myślenie absurdalne i anachroniczne? Cóż z tego – zwolennicy „dobrej zmiany" uważają inaczej. Dlatego za nic mają (przynajmniej oficjalnie) pogarszającą się opinię o naszym kraju na Zachodzie. Bronią się, że poprzednie ekipy za bardzo przejmowały się tym, co myślą o nich w Brukseli, Berlinie czy Waszyngtonie. I po części mają rację – rzeczywiście rządom PO, PSL czy jeszcze wcześniej SLD można postawić taki zarzut. Ale nie zmienia to faktu, że postępowanie całkowicie odwrotne – czyli zupełne nieliczenie się z tym, jaki mamy wizerunek u naszych partnerów – jest jeszcze bardziej szkodliwe dla interesów Polski.
Ulotny image
Bo wizerunek jest ważny – nie dla poprawy stanu ducha czy dla autooceny, ale dla zdolności do skutecznej walki o realne i bardzo namacalne interesy narodowe. Sam image jest ulotny, ale to, co można dzięki niemu zdobyć (lub stracić), jest już bardzo konkretne. O tym zdają się nie pamiętać, a może nawet nie wiedzieć, politycy „dobrej zmiany".