Wszystko zaczęło się w setną rocznicę przystąpienia Australii do I wojny światowej, a zakończyło w dniu pamięci o poległych we Francji weteranach wyborem oferty francuskiej.
Kiedy francuski minister obrony Jean-Yves Le Drian udał się po raz pierwszy z wizytą do Australii 1 listopada 2014, nie poleciał do stolicy kraju Canberry, ani do stolicy finansowej Sydney, ale do Albany w zachodniej Australii, aby wziąć udział w obchodach setnej rocznicy odpłynięcia z tego portu korpusu ekspedycyjnego Australii i Nowej Zelandii na wojnę po stronie aliantów.
- Trzeba być uczciwym, w 2014 r. nikt nie wierzył w możliwość sukcesu, ale Jean-Yves Le Drian czuł, że warto spróbować tej gry — mówiono teraz w otoczeniu ministra. Strategia była prosta: zająć pozycję outsidera wobec Japonii, aby stać się oczywistą alternatywą, gdy obrót spraw okaże się niekorzystny dla Tokio. Japonię uważano wówczas za absolutnego faworyta, bo Australii zależało na zbliżeniu się do tego cennego sojusznika w Azji-Pacyfiku.
W tym samym czasie Hervé Guillou, który został szefem państwowej stoczni DCNS, postanowił uczynić z tego kontraktu absolutny priorytet dla przedsiębiorstwa będącego w trudnej sytuacji. Francja zaczynała wtedy negocjować z Egiptem inny ważny kontrakt: pierwszej sprzedaży zagranicę myśliwców wielozadaniowych Rafale. Zawarto na nie kontrakt na początku 2015 r.
Specjalna ekipa
Przy ministrze obrony powstała więc ekipa specjalistów wojskowych, przedstawicieli przemysłu, głównie stoczni DCNS i firmy Thales mającej w stoczni 35 proc. — na wzór ekipy ds. Rafale złożonej z Dassault Aviation, Thales i producenta silników Safran.