Struchlałem ze strachu, kiedy na chwilę ukrył twarz w dłoniach, a potem wymamrotał: „A nie wydaje się panu, że Jerzy Grzegorzewski obdziera dramaty realistyczne ze skóry?". „Zależy, co się przez to rozumie" – brnąłem. „Skóra to jest powłoka zewnętrzna" – wyjaśnił znudzony profesor. A potem nauczył mnie niemal wszystkiego, co dziś wiem o teatrze i pisaniu o teatrze.

Czechow zaś był jego miłością, wiedział o nim absolutnie wszystko i fascynująco o autorze „Mewy" pisał. Może dlatego, że Czechow uosabiał taki teatr, jaki zawsze najbardziej go interesował, jaki rozumiał w lot i czuł się w nim u siebie. Taki, w którym wysokie miesza się z niskim, piękne z brzydkim, ponadczasowe z konkretem miejsca i czasu.

Czytaj więcej w Kulturze Liberalnej