„Przytłaczająca większość manifestantów to młodzież poniżej 30. roku życia. Urodzonych za Stalina i Chruszczowa prawie nie widać" – napisał jeszcze wprost z sobotniej manifestacji w Moskwie Arkadij Dubnow, na co dzień specjalista od problemów Azji Środkowej.
„Najpewniej z tego powodu w tłumie nie czuć żadnego napięcia i nie widać strachu na twarzach" – dodał. W Moskwie zamieniło się to w wesołe obrzucanie śnieżkami oddziałów specjalnych policji, choć potem doszło do regularnych starć z nimi, jakich rosyjska stolica nie widziała od dziewięciu lat.
Wszyscy, którzy byli na sobotnich demonstracjach – a odbyły się one w ponad 120 miastach, a nawet miasteczkach Rosji – podkreślają właśnie to, że na ulice wyszła młodzież.
Jednocześnie w porównaniu z poprzednimi protestami (głównie z 2017 roku) rozszerzyła się geografia protestu, od Jakucka po najbardziej zmilitaryzowane miasta będące bazami flot wojennych: Murmańsk i Kaliningrad. Protestowano nawet na Krymie, gdzie miejscowym Rosjanom najwyraźniej przeszła euforia związana z zajęciem półwyspu przez rosyjską armię (również w bazie Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu – twierdzy putinowskiego lojalizmu).
– To starcie historyczno-demograficzne między starzejącą się elitą a młodymi, którzy domagają się modernizacji. (...) Obecnie pojawiają się w społeczeństwie grupy ludzi nastawionych na modernizację. Nie chcą, by życie tego pokolenia, które zaczęło się przy Putinie – i trwa przy Putinie – zakończyło się przy Putinie. Na razie mamy jednak wiecznego lidera, któremu udaje się żyć wiecznie – powiedział telewizji Nastojaszczije Wremia politolog Andriej Kolesnikow.