Od dyplomatycznych talentów głównego irańskiego negocjatora może zależeć nie tylko to, czy ONZ zaostrzy sankcje wobec Iranu, ale także to, czy Zachód zdecyduje się na wojskową interwencję w tym kraju. Zdaniem ekspertów przejęcie prowadzenia negocjacji przez radykała zwiększa niebezpieczeństwo konfrontacji. – Znalezienie porozumienia z Teheranem będzie teraz o wiele trudniejsze. Na najwyższych szczeblach władzy nie ma już nikogo, kto byłby pragmatykiem – mówi Mark Fitzpatrick, analityk amerykańskiego Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych.
Od dawna było wiadomo, że prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad i dotychczasowy negocjator Ali Laridżani mieli całkowicie odmienne wizje prowadzenia dialogu z Zachodem. Prezydent mówił, że irański program atomowy to „pociąg bez hamulców”, i sięgał po groźby pod adresem tych, którzy chcieli go zatrzymać.
Laridżani próbował przekonywać, że Iran to kraj obliczalny i że wykorzysta swoją energię nuklearną jedynie w celach pokojowych. Wytrawny dyplomata stawał na głowie, by łagodzić wypowiedzi prezydenta, który mówił o wymazaniu Izraela z mapy świata i obiecywał, że Iran podzieli się technologią nuklearną z innymi krajami islamu.
W sobotę Laridżani podał się do dymisji. Na jego miejsce prezydent wybrał swojego zaufanego człowieka. Said Dżalili ma na koncie książkę „Polityka zagraniczna Proroka”, ale jest mało doświadczonym dyplomatą. – To człowiek, który lubuje się w prawieniu długich kazań i jest niezwykle uparty – opisuje go jeden z zachodnich dyplomatów. Irańskie władze zapewniają, że zmiana na stanowisku negocjatora nie spowoduje zwrotu w polityce wobec Zachodu. We wtorek Ali Laridżani ma towarzyszyć nowemu negocjatorowi podczas spotkania z szefem unijnej dyplomacji Javierem Solaną w sprawie irańskiego atomu.
Ale eksperci nie mają wątpliwości, że szanse na powodzenie negocjacji spadły do zera. – Ostatnia nominacja to dowód, że Ahmadineżad nie jest w nastroju do kompromisu – ocenia Mark Fitzpatrick.