Strażnik nie chce wpuścić do środka. – Wizyty tylko w niedzielę – obwieszcza. – Już ze 200 tysięcy ludzi odwiedziło grób – mówi z dumą. Odkąd były przywódca Jugosławii trafił do aresztu w Hadze, a jego żona Mira i syn Marko uciekli do Rosji, willa świeci pustkami. – Sprzątają ją ludzie z partii albo czasem wpada żona Marko. Została tu razem z kilkuletnim Marko juniorem, który sam wygląda jak Slobo – mówi młody chłopak Uszar.
Duszanka Jovanović, staruszka, myje okno w domu naprzeciwko. Z futryny pamiętającej lata 50. złazi farba.
– Byli bardzo dobrymi sąsiadami. Gdybym potrzebowała cukru, na pewno by pożyczyli – mówi. W 2006 roku była na pogrzebie Slobodana i zapaliła mu świeczkę. – To było dobre dziecko. Nie bił się, nie awanturował. Mira też była dobrym dzieckiem. Bardzo się kochali. To była prawdziwa miłość od szkoły – wspomina. Duszanka Jovanović mówi o nich z sentymentem, ale zaraz zaznacza, że teraz życie jest lepsze.
Mieszkańcy Pożarevaca najmocniej odczuli na własnej skórze działalność syna Miloszevicia. – Marko zachowywał się jak szeryf. Robił, co chciał, a ludzie się go bali – wspomina założyciel niezależnego radia Boom 93 Milorad Tadić. Syn Miloszevicia, dziś 34-latek, wielokrotnie go nachodził, wyzywał od zdrajców, nasyłał tajną policję. – Pozabijam was! – krzyczał do dziennikarzy. – A ciebie – rzucił do Tadicia – powieszę na antenie na dachu. W latach 90. trzy razy zamykał radio. Był postrachem całego Pożarevaca. Jeździł po mieście ferrari, zmieniał dziewczyny i nosił przy sobie magnum, z którego strzelał, gdy był zły.
Przez niego Momczilo Veljković, który w ruchu Otpor walczył przeciwko reżimowi, na dwa miesiące trafił do aresztu. Ludzie Marko napadli go i pobili dwóch jego kolegów, ale to ci z Otporu zostali oskarżeni. Dopiero po ośmiu latach znaleźli się świadkowie, którzy chcą zeznawać przeciwko Marko. Proces ruszył wczoraj. – To źle, że Rosja przyznała mu azyl. On nie jest uciekinierem politycznym. Uciekł przed sprawiedliwością – mówi Veljković.
Do dziś w Pożarevacu straszą pustkami dawne dobra Marko: dyskoteka Madona, pizzerie, piekarnia. Ta ostatnia stoi w centrum. Czarne od kurzu okna zaklejone nekrologami, powyrywane lampy nad wejściem, zakneblowane drzwi. – To była przykrywka dla czarnych interesów. Jego prawdziwy biznes to gaz, papierosy, ropa, a nawet narkotyki – mówi Tadić.