- Od tych, którym wiele dano, wiele się oczekuje – takimi słowami pożegnał się wczoraj z urzędem gubernator Nowego Jorku Eliot Spitzer, przyznając, że zawiódł zaufanie rodziny i wyborców. Opinia publiczna w Ameryce znała go dotąd jako „Szeryfa Wall Street”, bezwzględnie zwalczającego nowojorską zorganizowaną przestępczość.
Pracownicom elitarnej agencji towarzyskiej Emperors Club Spitzer był lepiej znany jako VIP numer dziewięć. Choć, płacąc za usługi prostytutek do 5500 dolarów za godzinę, mógł oczekiwać dyskrecji, sprawa wyszła na jaw, kładąc szybko kres jego politycznej karierze.Jeszcze parę dni temu urodzony na Bronksie 49-letni Spitzer uchodził za wschodzącą gwiazdę Partii Demokratycznej. Mówiono o nim nawet jako o potencjalnym kandydacie na prezydenta. Zanim objął urząd na początku 2007 roku, był prokuratorem generalnym stanu. Zasłynął dzięki bezwzględnej walce z nieuczciwymi finansistami i z mafią. Był obrońcą praw kobiet. Często podkreślał przywiązanie do rodziny, przypominając, że jest ojcem trzech córek.
Cała jego kariera runęła jednak jak domek z kart po publikacji „New York Timesa” ujawniającej, że gubernator był czołowym klientem Emperors Club. Było jasne, że Spitzer jest skończony.
„Nie jestem pewien, czy miałem kiedykolwiek fantazję seksualną, która w razie urzeczywistnienia byłaby warta pięć i pół tysiąca dolarów. Muszę jeszcze popracować nad moimi fantazjami” – pastwił się nad Spitzerem we wczorajszym wydaniu „Washington Post” publicysta tej gazety Harold Meyerson.
Afera wybuchła w kluczowym momencie demokratycznych prawyborów, w których senator Barack Obama prowadzi zaciętą, wyrównaną walkę z Hillary Clinton. Zdaniem niektórych komentatorów skandal nie tylko przypomniał wyborcom, że demokraci są nie mniej zepsuci od republikanów, ale także skojarzył się im z najgłośniejszym romansem w historii amerykańskiej prezydentury: związkiem Billa Clintona z Moniką Lewinsky.