– Jako 20-latek mogę, nie pytając nikogo o pozwolenie, ożenić się i mieć dzieci. Mogę założyć firmę i kupić dom. Mogę wstąpić do wojska i walczyć w Iraku. Ale nie mogę, nie łamiąc prawa, nawet za zgodą rodziców, wypić lampki wina. Jest w tym brak logiki – mówi Matthew Dahlseid, 20-letni student jednego z waszyngtońskich uniwersytetów.
Podobnego zdania są władze uczelni z całego kraju, które przystąpiły do powstałej przed paroma tygodniami Ametystowej Inicjatywy.
„Dorośli poniżej 21. roku życia uważani są za zdolnych do głosowania, podpisywania umów, zasiadania na ławie przysięgłych i służenia w wojsku, ale mówi się im, że nie dojrzeli jeszcze do tego, by napić się piwa” – czytamy w odezwie opublikowanej na stronie Ametystowej Inicjatywy.Pod dokumentem podpisali się już szefowie 129 uczelni, w tym tak renomowanych jak Duke czy Johns Hopkins. Ich zdaniem problem jest poważny: na wielu uczelniach panuje kultura potajemnego upijania się do nieprzytomności, z którą – ich zdaniem – trudno walczyć właśnie dlatego, że jest ukrywana.
Sygnatariusze podkreślają, że nie popierają picia. Przeciwnie, uważają, że stało się ono tak naglącym problemem, iż potrzebna jest poważna debata społeczna nad zmianami w przepisach. Pomysłodawca przedsięwzięcia, emerytowany profesor z Vermontu John McCardell, jest zarazem prezesem organizacji Wybierz Odpowiedzialność, która działa na rzecz reformy prawa. – Obowiązujące zakazy nie działają. Alkohol jest rzeczywistością w życiu 18-, 19- i 20-latków. Infantylizacja dorosłych prowadzi do infantylizacji ich zachowań – uważa McCardell.
To przekonanie panowało już w latach 60. i 70., gdy większość stanów obniżyła minimalny wiek do 18 lub 19 lat. Jak twierdzi profesor socjologii Uniwersytetu Kalifornii Robert Nash Parker, efektem tamtych decyzji był nie tylko gwałtowny wzrost liczby wypadków spowodowanych po pijanemu przez młodych kierowców, ale także przypadków pobić i gwałtów dokonywanych przez młodzież pod wpływem alkoholu.