[b]Napisał pan na łamach niedzielnego „Washington Post”, że republikanie "powinni ratować, co jeszcze się da uratować". Jak wielka będzie porażka Partii Republikańskiej w tych wyborach? [/b]
Republikanom grozi klęska na skalę, jaką ostatni raz widziano w tym kraju w 1980 roku, gdy wielkimi przegranymi byli demokraci. A może nawet większa. Jedynym, co pozostaje republikanom w ostatnich dniach przed wyborami, jest przesunięcie wszystkich dostępnych środków na kluczowe wyboru do Kongresu. Szczególnie Senat jest ważny. Jest tam kilka mandatów, których los wciąż jest niepewny. Możemy je zachować nie tylko pompując w te kampanie więcej pieniędzy, ale także mówiąc wyborcom: idziemy do Waszyngtonu, by równoważyć władzę demokratów. Różnica między 43-44 głosami w Senacie, a 40 jest niezwykle istotna, zwiększa bowiem możliwość blokowania dyskusji nad kontrowersyjnymi ustawami [tzw. filibuster - przyp. red]. Jest wiele rzeczy, które jako prezydent zamierza zrobić Obama, a na które część bardziej konserwatywnych demokratów patrzy niechętnie - na przykład na jego propozycję zmian w przepisach o związkach zawodowych, która wprowadzałaby jawne głosowanie ich członków. Groźba republikańskiego filibustera wystarczyłaby tym demokratom jako pretekst to wykręcenia się od głosowania. Republikanie stanowiliby dla nich osłonę. Bez tej osłony presja dyscypliny partyjnej będzie zbyt wielka.
[b] Uważa pan, że walka o prezydenturę jest już dla republikanów przegrana? [/b]
Nigdy nie można wykluczyć, że zdarzy się jakiś cud. Ale ludzie odpowiedzialni za nakreślanie planów działania nie mogą tworzyć ich na fundamencie wiary w cud. Niemal każdy sondaż wskazuje na to samo: jest prawie niemożliwe, by McCain wygrał te wybory.
Ludzie w Waszyngtonie przywiązują zwykle zbyt wielką wagę do znaczenia kampanii, wierzą, że da się zmienić wiele przemówieniami, wystąpieniami. Siłą napędzającą tę kampanię była od samego początku stagnacja dochodów klasy średniej w ostatnich latach. Krach finansowy to było apogeum. W normalnych warunkach sprytną kampanią da się wywalczyć punkt czy dwa, ale wobec takiej fali - wiele zrobić się nie da.