Republikanie: ratujmy, co się da

- Partia Republikańska potrzebuje bardziej umiarkowanego przesłania – uważa David Frum, były doradca prezydenta George'a W. Busha, politolog American Enterprise Institute, publicysta

Publikacja: 28.10.2008 09:51

David Frum, politolog American Enterprise Institute, publicysta

David Frum, politolog American Enterprise Institute, publicysta

Foto: Rzeczpospolita

[b]Napisał pan na łamach niedzielnego „Washington Post”, że republikanie "powinni ratować, co jeszcze się da uratować". Jak wielka będzie porażka Partii Republikańskiej w tych wyborach? [/b]

Republikanom grozi klęska na skalę, jaką ostatni raz widziano w tym kraju w 1980 roku, gdy wielkimi przegranymi byli demokraci. A może nawet większa. Jedynym, co pozostaje republikanom w ostatnich dniach przed wyborami, jest przesunięcie wszystkich dostępnych środków na kluczowe wyboru do Kongresu. Szczególnie Senat jest ważny. Jest tam kilka mandatów, których los wciąż jest niepewny. Możemy je zachować nie tylko pompując w te kampanie więcej pieniędzy, ale także mówiąc wyborcom: idziemy do Waszyngtonu, by równoważyć władzę demokratów. Różnica między 43-44 głosami w Senacie, a 40 jest niezwykle istotna, zwiększa bowiem możliwość blokowania dyskusji nad kontrowersyjnymi ustawami [tzw. filibuster - przyp. red]. Jest wiele rzeczy, które jako prezydent zamierza zrobić Obama, a na które część bardziej konserwatywnych demokratów patrzy niechętnie - na przykład na jego propozycję zmian w przepisach o związkach zawodowych, która wprowadzałaby jawne głosowanie ich członków. Groźba republikańskiego filibustera wystarczyłaby tym demokratom jako pretekst to wykręcenia się od głosowania. Republikanie stanowiliby dla nich osłonę. Bez tej osłony presja dyscypliny partyjnej będzie zbyt wielka.

[b] Uważa pan, że walka o prezydenturę jest już dla republikanów przegrana? [/b]

Nigdy nie można wykluczyć, że zdarzy się jakiś cud. Ale ludzie odpowiedzialni za nakreślanie planów działania nie mogą tworzyć ich na fundamencie wiary w cud. Niemal każdy sondaż wskazuje na to samo: jest prawie niemożliwe, by McCain wygrał te wybory.

Ludzie w Waszyngtonie przywiązują zwykle zbyt wielką wagę do znaczenia kampanii, wierzą, że da się zmienić wiele przemówieniami, wystąpieniami. Siłą napędzającą tę kampanię była od samego początku stagnacja dochodów klasy średniej w ostatnich latach. Krach finansowy to było apogeum. W normalnych warunkach sprytną kampanią da się wywalczyć punkt czy dwa, ale wobec takiej fali - wiele zrobić się nie da.

[b]Jest to jednak bardziej fala przeciw Partii Republikańskiej, a nie samemu McCainowi... [/b]

To prawda, ale i McCain nie jest bez winy. Przede wszystkim nie miał spójnego przesłania gospodarczego. USA to ogromny kraj, z bardzo rozproszonej ludności i zdecentralizowanych mediach. Kandydat musi mieć w tych warunkach bardzo proste, jasne przesłanie, które musi sobie wypracować wcześnie w kampanii, a potem nieustannie je powtarzać. McCain zaczął bez przesłania, a potem gdy je znalazł, co chwilę je zmieniał.

[b] W jakim kierunku powinni po wyborach pójść republikanie?[/b]

Powiem panu, w którym kierunku nie powinni.

Przegrane partie przechodzą przez trzy stadia: najpierw winią kandydatów, potem winią wyborców, a na samym końcu zaczynają dopuszczać do siebie myśl, że być może wina leży w nich samych. Gdy dojdziemy do tego etapu, rozpęta się wielka dyskusja: czy powinniśmy zmienić nasze przesłanie, czy raczej powinniśmy mówić to samo, tylko dużo głośniej? Jesteśmy jako partia w wielkim niebezpieczeństwie pójścia w stronę proponowaną przez takich ludzi jak Rush Limbaugh [popularny prawicowy komentator radiowy - przyp. red.], którzy powiedzą: przegraliśmy, bo nie byliśmy wystarczająco konserwatywni. Według mnie powinniśmy jednak zdecydować się na wypracowanie nowego konserwatywnego przesłania.

[b] Jak by pan zmienił to obecne? [/b]

Na cztery sposoby. Po pierwsze, potrzeba nam nowej polityki gospodarczej, która kładłaby mniejszy nacisk na cięcie podatków, a większy na radzenie sobie z innymi przyczynami stagnacji dochodów klasy średniej, takimi jak ogromne koszty opieki zdrowotnej. Podatki są nadal ważne, ale nie tak jak w latach 70. Po drugie, nasze przesłanie społeczne musi być bardziej umiarkowane. Republikanie powinni pozostać partią obrońców życia, ale muszą zrozumieć, że niewielu wyborców popiera całkowitą delegalizację aborcji we wszystkich przypadkach. Po trzecie, potrzebne nam przesłanie ekologiczne, a po czwarte - nacisk na sprawny rząd, bo po Katrinie i Iraku republikanie wyglądają tak, jakby nie zależało im na sprawnych władzach centralnych.

Zasadnicze pytanie brzmi dziś: ile jeszcze razy Partia Republikańska będzie musiała ponieść porażkę, by pojąć, że zmiana jest konieczna? Demokratom zajęło kiedyś niemal 20 lat, by zrozumieć, że platforma wypracowana przez Franklina Delano Roosevelta przestała być nośna. Musieli najpierw ponieść całą serię porażek, by w 1992 roku [zwycięstwo Billa Clintona - przyp. red.] zrozumieć swój błąd. W podobnej sytuacji są dziś republikanie - Ronald Reagan był wielkim przywódcą, ale czasy się zmieniły. Uznanie dla jego wielkich innowacji sprzed lat nie oznacza, że należy je zamrozić w czasie. Gdyby Reagan wciąż żył i uczestniczył w polityce, sam dostosowywałby swe podejście do zmieniającej się rzeczywistości.

[b]Co pan sądzi o Sarah Palin?[/b]

Palin będzie dla partii wielkim problemem. Jest ogromnie popularna, a reprezentuja właśnie tych ludzi, którzy odrzucają zmianę. To oni będą w niej szukać swej przywódczyni. Tymczasem ona utrwala problemy, o których wcześniej mówiłem.

[b]Napisał pan na łamach niedzielnego „Washington Post”, że republikanie "powinni ratować, co jeszcze się da uratować". Jak wielka będzie porażka Partii Republikańskiej w tych wyborach? [/b]

Republikanom grozi klęska na skalę, jaką ostatni raz widziano w tym kraju w 1980 roku, gdy wielkimi przegranymi byli demokraci. A może nawet większa. Jedynym, co pozostaje republikanom w ostatnich dniach przed wyborami, jest przesunięcie wszystkich dostępnych środków na kluczowe wyboru do Kongresu. Szczególnie Senat jest ważny. Jest tam kilka mandatów, których los wciąż jest niepewny. Możemy je zachować nie tylko pompując w te kampanie więcej pieniędzy, ale także mówiąc wyborcom: idziemy do Waszyngtonu, by równoważyć władzę demokratów. Różnica między 43-44 głosami w Senacie, a 40 jest niezwykle istotna, zwiększa bowiem możliwość blokowania dyskusji nad kontrowersyjnymi ustawami [tzw. filibuster - przyp. red]. Jest wiele rzeczy, które jako prezydent zamierza zrobić Obama, a na które część bardziej konserwatywnych demokratów patrzy niechętnie - na przykład na jego propozycję zmian w przepisach o związkach zawodowych, która wprowadzałaby jawne głosowanie ich członków. Groźba republikańskiego filibustera wystarczyłaby tym demokratom jako pretekst to wykręcenia się od głosowania. Republikanie stanowiliby dla nich osłonę. Bez tej osłony presja dyscypliny partyjnej będzie zbyt wielka.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019