– Wracam do moich własnych ubrań, kupionych za pośrednictwem mojego ulubionego sklepu wysyłkowego na Alasce – mówiła dziennikarzom Palin, mająca już dość awantury o firmowe ubrania, za które zapłaciła Partia Republikańska. Zwłaszcza że od początku kampanii próbuje przekonywać wyborców, że nie jest zawodowym politykiem, ale zwykłą amerykańską matką i kobietą pracującą.
Gdy wybuchł skandal broniła się więc, że wraz z rodziną ubierają się skromnie. – Te rzeczy nie są moją własnością, podobnie jak oświetlenie sceny i inne rzeczy, za które płaci sztab wyborczy republikanów – przekonywała w mediach. – Poza tym nie wydaje mi się, by była kwota sięgająca... ile oni mówili? 150 kawałków? To na pewno nie były takie sumy.
By wbić wyborcom do głowy, że nie wydaje fortuny na stroje, podczas niedzielnego spotkania z wyborcami Palin omówiła z detalami, co ma na sobie i ile te rzeczy kosztowały. Poczynając od kolczyków, które dostała od teściowej, a kończąc na kupionej na Hawajach za 35 dolarów obrączce. John McCain, któremu awantura o odzież Sary Palin z pewnością nie ułatwiła walki o Biały Dom, ujawnił, że jedną trzecią ubrań już oddano do sklepów. Chodziło m.in. o rzeczy, które nie pasowały na byłą wicemiss. Resztę kandydatka ma podarować organizacjom dobroczynnym.
[ramka][link=http://www.rp.pl/usa_wybory]Specjalny serwis o wyborach w USA[/link][/ramka]