Ruch zapoczątkowany przez irlandzkiego biznesmena Declana Ganleya i głośny w Polsce ze względu na udział Lecha Wałęsy w jego kongresach nie ma szans na poważne zaistnienie w PE. Według podanych wczoraj informacji ugrupowanie startuje w 13 krajach UE, a w czterech wyraziło poparcie dla innych partii. Ale według ostatnich sondaży może liczyć zaledwie na pojedyncze mandaty.
– Okazało się, że jedyne hasło Libertas, które jest wspólne dla polityków w różnych krajach, to sprzeciw wobec traktatu lizbońskiego. A to za mało. Ludzie w kryzysie mają inne problemy – powiedziała „Rz” Sara Hagemann, ekspertka European Policy Centre w Brukseli.
Libertas prawdopodobnie nie zdobędzie żadnego mandatu w swojej ojczystej Irlandii. Ganley, najpopularniejszy polityk ugrupowania, może liczyć tylko na 9 procent poparcia w swoim okręgu. Nie udało się w Irlandii, nie lepiej jest w innych krajach. Na dwa mandaty może liczyć lista francuska, której liderem jest Philippe de Villiers, przywódca Ruchu na rzecz Francji (MPF). De Villiers słynie z wypowiedzi antyimigranckich, w przeszłości był przeciwnikiem unijnej konstytucji i wymyślił straszak w postaci polskiego hydraulika.
W Hiszpanii na czele listy Libertas stoi kandydat niewidomy, szef związku osób dotkniętych tym kalectwem, Miguel Duran. Znana postać, ale w sondażach nie zaistniał.
W Wielkiej Brytanii wystarczająca liczba eurosceptyków jest w większych partiach, takich jak konserwatyści czy choćby bardzo aktywna w Strasburgu UKIP. Libertas im nie zagroziła.