[b][link=http://www.rp.pl/artykul/333546.html]Wideokomentarz Jerzego Haszczyńskiego[/link][/b]
Köhler Polskę wybrał za cel swej pierwszej zagranicznej wizyty po niedawnej reelekcji na prezydenta. To ważny symboliczny gest, przez który niemiecki prezydent chciał pokazać, że „Polska leży mu na sercu”. Według Lecha Kaczyńskiego wizyta jego niemieckiego odpowiednika to „dobry znak dla relacji polsko-niemieckich”.
Prezydenci rozmawiali o kryzysie gospodarczym, dalszej integracji UE oraz o budzącej kontrowersje nad Wisłą niemieckiej fundacji Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie. W odniesieniu do głównego celu wizyty Köhlera – traktatu lizbońskiego – polski prezydent ponownie podkreślił, że nie będzie stał na przeszkodzie wejścia w życie unijnego dokumentu. – Powtórzyłem po raz kolejny, że w dniu, w którym nasi irlandzcy przyjaciele zaakceptują ten traktat, a właściwie w dniu ogłoszenia oficjalnych wyników, ja również złożę pod nim podpis – mówił Kaczyński.
Jego zdaniem traktat jest „wielkim eksperymentem”, ale takim, który szczególnie po zmianach wprowadzonych w trakcie rokowań brukselskich i lizbońskich może być przez nasz kraj akceptowany. Dodał, że w rozmowie z Köhlerem wyraził swoje wątpliwości w sprawie gazociągu północnego czy kwestii związanych z „działalnością niektórych wybitnych niemieckich osobistości”. Chodzi o fundację poświęconą powojennym wypędzeniom Niemców, w której skład wchodzą członkowie Niemieckiego Związku Wypędzonych (BdV).
Warszawa obawia się, że muzeum zniekształci prawdę historyczną, czyniąc z Niemców ofiary Polaków. Köhler zapewniał, że przyszłe muzeum upamiętni wszystkie wypędzenia w Europie. – Nie ma u nas żadnej poważnej siły politycznej, która by chciała przepisać na nowo historię – zapewnił. Obiecał, że w przyszłości stanie się motorem porozumienia między Warszawą a Berlinem.