Na pierwszą rozprawę z powództwa cywilnego trzeba we Włoszech czekać średnio pięć lat. Bywa jednak, że dla niektórych sędziów nawet osiem lat to za mało, by napisać uzasadnienie wyroku. Niedopełnienie takich i podobnych obowiązków pracowników wymiaru sprawiedliwości pozwala groźnym mafiosom uniknąć kary, a wiele spraw z powodu opieszałości sędziów ulega przedawnieniu.
Włoskie sądy zajmują się w tej chwili kilkoma tysiącami spraw, o których już wiadomo, że się przedawnią, zanim zapadnie wyrok. Budynki sądowe zazwyczaj już o godz. 14 świecą pustkami. Nic dziwnego, skoro z badań wynika, że statystyczny włoski sędzia pracował w ubiegłym roku przez 4 godziny i 12 minut dziennie, zarabiając często aż pięciokrotną włoską średnią. Na dodatek przysługuje mu 56 dni urlopu rocznie.
Wszystko to może się jednak niedługo skończyć. Dynamiczny minister administracji publicznej Renato Brunetta stwierdził bowiem, że „sędziom musiało się przewrócić w głowie”, i zapowiedział, iż przy wejściach do sądów staną elektroniczne bramki rejestrujące każde wejście i wyjście sędziego z pracy. Powstanie też system kontroli wydajności, a za opóźnienia mają grozić słone kary finansowe i wstrzymanie awansów. Sądząc z nerwowej reakcji Naczelnej Rady Sędziowskiej (CSM) – „to dym, który ma zasłonić ogromną niekompetencję i błędy ministra” – włoskich sędziów obleciał strach. A jest się czego i kogo bać. Wprowadzając w zeszłym roku system kontroli w administracji publicznej, Brunetta zmniejszył absencję aż o
30 proc. Przedtem urzędnik państwowy chorował 20 dni w roku, teraz 14.
Nagłe ozdrowienie i wzrost wydajności urzędników minister osiągnął, aplikując kurację złożoną z elektronicznych bramek, niehonorowania zwolnień od lekarzy prywatnych i obniżenia rocznych premii o tyle, ile pracownicy administracji procentowo spędzili na zwolnieniach.