Plan cięć przygotował minister finansów Aleksiej Kudrin. Do 2013 roku liczba urzędników ma się zmniejszyć o jedną piątą. Pierwszy etap odchudzania o 5 procent zostanie przeprowadzony do kwietnia przyszłego roku. Kolejne 5 procent ma odejść do kwietnia 2012 roku.
Kudrin przekonuje, że przerzedzenie urzędniczych szeregów (obecnie 1,67 mln osób) pozwoli oszczędzić rocznie 37 mld rubli. Ale prezydent Miedwiediew, który sam proponował cięcia, na razie nie zaaprobował tak brutalnych zmian, choć od dawna mówi o tym, że aparat państwowy jest nadmiernie rozdęty i nieefektywny.
Biurokracja i korupcja to w Rosji dwie strony tego samego medalu. Zwolnienia urzędników mają być lekarstwem na łapownictwo. Inicjatywy podejmowane przez prezydenta na tym polu także dotąd nie przyniosły efektów, do czego rosyjski lider niedawno uczciwie się przyznał. Problem nie jest nowy. Dziesięć lat temu na początku swoich rządów prezydent Władimir Putin rozpoczął podobną krucjatę – przypomina „Kommiersant”. I choć podjął niejedną wielką kampanię na rzecz odchudzenia biurokracji, zostawił swemu następcy jeszcze liczniejszą armię urzędników. W ciągu dwóch kadencji Putina aparat urzędniczy rozrósł się o 47 procent – pisze rosyjski dziennik.
Zdaniem socjologa Igora Klamkina, także obecna krucjata nie tylko nic nie da, ale podobnie jak poprzednie wywoła efekt przeciwny do pożądanego. – Problemem nie jest armia urzędników, bo w przeliczeniu na liczbę mieszkańców Rosja nie jest w czołówce, ale dążenie państwa do zawłaszczenia jak największych kompetencji – tłumaczy. – W takiej sytuacji biurokracja ma naturalną tendencję do rozrastania. Widzą to Rosjanie, choć przywykli do zmagań z urzędnikami. – W administracji gminy jest kilku nowych naczelników, a niczego nie można załatwić. W naszym sowchozie są sami kierownicy, a pracy żadnej – żalił mi się mieszkaniec jednej z podmoskiewskich wsi.
Zdaniem Klamkina biurokracja zrośnięta z korupcją to od wieków stały element rosyjskiej rzeczywistości. – Do połowy XVIII wieku urzędnicy niskiego i średniego szczebla działali na zasadzie samofinansowania. Państwo nie wypłacało im pensji. Żyli za to, co dostali od petentów, czyli za wziątki. Później zaczęto wypłacać im pensje, ale nie były one wysokie i tradycją pozostało rekompensowanie sobie tego dzięki wziątkom – już nielegalnym. Ta tradycja przetrwała do dziś – mówi Klamkin.