Najpierw łotewski prezydent Andris Berzinš oświadczył, że jego kraj nie będzie mógł finansować budowy, bo dług państwowy jest zbyt wysoki (ok. 45 proc. PKB). – Dodanie kilku miliardów łatów jest technicznie niemożliwe – stwierdził.
Odpowiedział mu premier Litwy Andrius Kubilius. – Nie prezydent Łotwy, ale rząd i firma Latvenergo zadecydują, czy będą uczestniczyć w projekcie Wisagińskiej Elektrowni Atomowej – powiedział.
Chodzi jednak o coś więcej niż nowa elektrownia. Do zdumiewającej przepychanki na linii Wilno – Ryga doszło ponad miesiąc temu, gdy poprzedni prezydent Łotwy Valdis Zatlers rozwiązał parlament. Ambasador Litwy, były szef litewskiego MSZ Antanas Valionis, skrytykował tę decyzję, czym wywołał skandal dyplomatyczny i musiał złożyć rezygnację. – Przepraszam prezydenta Łotwy, którego obraziłem moimi słowami – kajał się.
Wiadomo też, że litewscy politycy nie byli zadowoleni z wyboru eksbankiera Andrisa Berzinša na urząd prezydenta Łotwy. Kubilius sugerował, że Berzinš powinien prowadzić politykę „czyszczenia kraju z tendencji oligarchicznych". Wyraził też nadzieję, że Łotwa będzie znów „politycznie stabilna i efektywnie rządzona".